Życie składa się z podejmowaniem
ciągłych decyzji, dokonywaniem wyborów. Prawda stara jak świat. Przy
czym nie spodziewałam się, że właśnie w macierzyństwie najwięcej czasu
będę poświęcać na wieczne wybieranie i zastanawianie się, czy robię
dobrze czy źle w odniesieniu do mojego dziecka. Zarówno w kwestiach
małych i większych. A najtrudniejsza wydaje mi się właśnie ta
niepewność.
O
ile łatwiej i luźniej podchodzę do spraw związanych ze mną. Wiem, że
cokolwiek nie zrobię to zawsze jakoś sobie poradzę. Przy dziecku każdy
wybór wydaje mi się ważny, każda decyzja kluczowa.
Paradoksalnie
- te drobne sprawy najbardziej zajmują mi codzienne życie. Nagle trudny
okazał się dobór odpowiedniego ubioru. Ile razy zastanawiam się, czy
nie jest małej za zimno, za ciepło. Na spacerach ciągle sprawdzam jej
ciepłotę. Niby znam zasadę: niechodzące dziecko ubiera się jedną warstwę
więcej niż siebie, ale wiem, że ona mi nie powie, czy jest jej
komfortowo.
Kolejna rzecz:
jedzenie. Jedną z rzeczy, którą robię codziennie rano jest ustalanie
jadłospisu. Ja zjem cokolwiek, co jest w lodówce. Małej muszę tak
skomponować posiłki, by dostała wszystko, czego potrzebuje. I tak mam
dobrze, bo jest w miarę wszystkożerna. Mamy alergików - dla Was czapki z
głów.
No i dochodzimy do
spraw "trudniejszych": kiedy odstawić smoczek, butelkę; kiedy
odpieluchować. Czy puszczenie jej w takim wieku do żłobka było dobre czy
złe? Czy to dobrze, że wrócę do pracy, czy może za wcześnie? Czy
odpowiednio stymuluję jej rozwój? Czy może pozwolić, by samodzielnie
osiągała kolejne umiejętności, pomimo nacisku otoczenia, chociażby pod
tym względem, że jeszcze nie chodzi. Czy martwić się już teraz czy
wyluzować?
Nie jest tak,
że spędza mi to sen z powiek. Ale czuję ogromną odpowiedzialność za tego
małego człowieczka. Wiem, że wszystko co robię i czego nie robię ma na
tego stworka ogromny wpływ. Czy jej w jakiś sposób nie krzywdzę, nie
ograniczam czy wręcz nie szkodzę przestymulowaniem. Z jednej strony
oglądam się na inne dzieci (przyznać się, która tego
nie robi), ale z drugiej strony wiem, że każde dziecko jest inne i
rozwija się w swoim tempie.
Całkiem
możliwe, że ta cała niepewność jest cechą wszystkich matek na świecie,
zwłaszcza paradoksalnie tych zalanych zbyt dużą wiedzą z książek,
internetu, znajomych i lekarzy. Najlepiej pewnie zdać się na własną
intuicję i wiedzę podstawową, ale wtedy znów myślenie: Czy jednak to nie
jest za mało?
Koniec końców, zamiast Matką Debiutującą mogę się ze spokojnym sumieniem ochrzcić Matką Niepewną.
ech znam tą niepewność bardzo dobrze... jedyny na nią lek - zaufać własnej intuicji, choć jest to bardzo trudne, szczególnie jak ma się dookoła milion "dobrych" doradców w postaci ciotek, babć, koleżanek itp, itd. ;)
OdpowiedzUsuńDokładnie, trudno jest (przynajmniej mnie) w pełni zaufać intuicji. Może przy ewentualnym drugim dzieciu już będzie spokojniej. Teraz jednak nerwy, nerwy..
OdpowiedzUsuń