Ta część mogłaby się składać z jednego tylko zdania: "Przy dziecku planowanie to strata czasu". Koniec kropka.
Każda mama wie o czym mówię. (Chyba, że to ja jestem jakaś średnio zorganizowana).
Ale nauczyłam się jednego: wybieganie przyszłością dalej niż dwa dni to marnowanie i czasu i energii i chęci oraz źródło frustracji, gdy znowu nie dochodzi do realizacji. Oczywiście nie mówię o bardziej poważnych, mniej zależnych ode mnie
sprawach, ale o tym małych codziennościach i własnych drobnych przyjemnościach.
Przykład z ostatnich dni - miałam świetnie rozpisany dla nas weekend, gdzie pojechać, co zobaczyć - ogród botaniczny, zoo, może jakiś Kopiec. A tu co? - dwa dni przed dziecię wróciło z nadbagażem ze żłobka w postaci ropiejących oczu, kataru i kaszlu. I to nie pierwszy raz. Ileż to ominęłam wizyt rodziny i znajomych, bo akurat dzień przed dziecko obudziło się z wyraźnymi symptomami infekcji panoszącej się w jej małym ciałku. Ile razy musiałam przekładać wizyty na uczelni bo "Niestety muszę zostać w domu".
Postanowiłam więc wrzucić na luz, przestawić się na spontaniczność, mam ochotę iść/jechać gdzieś, spotkać się, upiec placek, obejrzeć film, pojechać na babskie, nawet i samotne zakupy? Posprzątać, nadgonić z pracą, poleżeć?. Jeśli mogę, robię to dziś - nie jutro, nie pojutrze, bo nie wiem czy za 24 godziny sytuacja nie zmieni się diametralnie. Uczę się korzystać z chwili, z tego co mogę zrobić teraz, a nie w niepewnej przyszłości.
I muszę powiedzieć - często takie szybkie decyzje sprawiają mi o wiele większą przyjemność niż planowane zdarzenia. Paradoks czy nie?
U nas tak samo, lepiej nic nie planować bo zazwyczaj nic z tego nie wychodzi. Najlepsze są spontaniczne przedsięwzięcia :)
OdpowiedzUsuń