Ach! polecę truizmem na początek - każda matka chce nauczyć swoje dziecko wszystkiego, co najważniejsze; wpoić mu określone zasady, pomóc przyswoić umiejętności przydatne w dalszym życiu. Jest to jak powiedział klasyk- oczywista oczywistość. I ja należę do matek, ergo postępuję według tego założenia. Ale...
Ostatnio przyglądając się obiektywnie z boku naszym wspólnym zabawom z Lulką (o ile można z boku patrzeć na coś, czego aktualnie jest się uczestnikiem) coraz częściej łapię się na myśli: "Kobito, czego Ty uczysz swe pierworodne dziecię?"
Części ciała - ok, rączki, nóżki, nosek, buzię mamy zaliczone. Ale moje dziecię jest już na wyższym poziomie: udko (check!), łydka (check!), pępek (check!), ale najważniejsza przecież jest... brew! Bezbłędne wskazanie, skuteczność 100%. Organ/element o kluczowej funkcji w prawidłowym działaniu organizmu. I jak zaboli, to będzie można lekarzowi pokazać. Sprytne, prawda?
Inna bajka - gesty. "Papa", klaskanie, cześć - to standard. Ale powiedzcie mi, po co ćwiczyłam z nią "olaboga", przesadne "bleee" czy jak można ręcznie złapać muchę (się nie da przecież!). I myślałam, że jak nauczy się jak robić lwa, czyli szeroko otwierać pyszczydło i warczeć, to u lekarza będziemy miały fory przy badaniu gardziołka. Ja za głupia, mała za mądra. Za to wypełnioną jedzeniem zawartość matce pokazywać można. Albo zabawa w patrzenie spod byka - główka w dół, oczy i brewki w górę, buźka w ciup, co najczęściej okazuje się prośbą o buziaka od mamy (olabości, teraz to dopiero głupio zabrzmiało).
I miałam o takich jeszcze kilku rzeczach napisać wyżywając się i wyśmiewając swoją inwencję pedagogiczną. I przyszła refleksja. A może nie ma czegoś takiego jak rzeczy nieprzydatne dla małego człowieczka? A może każda nowa umiejętność, niezależnie od tego jak bardzo trywialna lub absurdalna mogłaby się wydawać, tak naprawdę przyczynia się do rozwoju dziabąga? Przez wspólne parskanie jak byczek (Fernando!) Lula nieświadomie przyuczyła się do wydmuchiwania noska. Wystawianie języka to pewnie świetne ćwiczenie logopedyczne (znawcą tematu nie jestem), a dzisiejsza zabawa w buczenie to może przybudówka do mówienia?
Stąd pojawił się ten pytajnik w tytule. I co Wy o tym myślicie? Może i Wy macie własne nie do końca oczywiste w swej edukacyjności (czyt. po prostu absurdalno-śmieszne) nauki? Chętnie skorzystam z nowych pomysłów, bo bycie z dzieckiem to powinna być przecież przede wszystkim radość i zabawa. Czego i Wam życzę!
Fajna zmiana na blogu :) a co Twojego pytania, to zgadzam się, że wszystko pewnie czemuś służy :) Niestety moja M. jeszcze za malutka na nauki śmiesznych sztuczek, ale pewnie nie jedną "popełnię" :)
OdpowiedzUsuńDzięki :) Zobaczysz, ze szybko się nauczy przedziwnych rzeczy, zawsze możesz zacząć od wystawiania języka ;)
UsuńMuchę jak muchę, ale komara na pewno da się złapać, a to jednak może się w życiu przydać, np. na wakacjach gdy do pokoju przyfrunie nieproszony gość ;)
OdpowiedzUsuńO widzisz, o tym nie pomyślałam. Ale jeśli odziedziczy refleks po matce, to powodzenia nie wieszczę ;)
Usuń