29.10.13

Inne plany miałam dzisiaj. Miałam pisać o zmianie czasu, naszym doń nieprzystosowaniu i o żłobkowym kapuśniaku.

Ale wystarczyło, że obejrzałam "Wiadomości" na Jedynce i cała się trzęsę. Dosłownie.

Między huraganem, a nowym trenerem piłki kopanej wzmianka o kolejnym dramacie kolejnego małego dziecka, tym razem gdzieś we Francji. Dziewczynka w wieku pomiędzy 15 a 23 miesięcy całe swoje biedne życie spędziła w BAGAŻNIKU! samochodowym. Od urodzenia. Niedożywiona, odwodniona, skrajnie zaniedbana. Ojciec i rodzeństwo dziewczynki o jej istnieniu pojęcia nie mieli. Matka chowała dziecko, bo bała się partnera. A mnie się to już w głowie nie mieści. 

28.10.13

 


26.10.13

 


Gdy spotkają się dwie osoby nadchodzi rozmowa. A gdy mówi tylko jedna to jak to nazwać: rozmowa jednostronna, monolog na dwie głowy?

Mam tylko słuchać, potakiwać, doradzać? Ok, nie ma sprawy. Tylko nie zdziw się, że nie będę dążyć do kolejnego spotkania (jeżeli tylko nie jesteś moim szefem - to już inna para kaloszy). 

22.10.13

Dziecko nie potrzebuje trzydziestu bluzeczek, dwudziestu spodenek i piętnastu spódniczek.
Dziecko nie potrzebuje 10 butelek, czterech talerzyków, kubeczków i zestawów sztućców.
Dziecko nie potrzebuje co roku nowego wózka, bo nowszy model jest nowszy i modniejszy.
Dziecko nie potrzebuje translatora płaczu, zawieszek samochodowych na butelki czy automatów do mleka.

20.10.13

Miły, spokojny dzień. Jakich mało ostatnio.

I dziecię noc przespało, a Ojciec rano do niej wstał.

I spacer długi zakończony nazbyt szybko spontaniczną kąpielą w jedynej kałuży w okolicy. Kto byłby aż tak przewidujący, by w tak słoneczny i ciepły dzień jesienny dzieciu wzuwać kalosze. No kto?

I karmienie marchewką surową swego oka - widelcem.

I rozmowa o uczuciach:
"Kocham Cię, wiesz?"
"Tak?!" - okraszone zbójeckim uśmiechem. I nie, nie były to wyznania Matki do Ojca ino Matki do Dziecia.

I dawno niewidziana poobiednia sjesta: Ojciec z Matką leżą, a tuż obok nich dziecię układanką się zajęło. Spokojnie, bez ciągnięcia za ręce, nogi, włosy, nos. Bez kwękania, by razem z nią zwierzątka dopasowywać. 

I mogę w końcu Ojcu udowodnić, że zbieranie opakowań po jogurtach aż tak bardzo poronionym pomysłem nie jest. 30 minut. Jak bum cyk-cyk:


A jak Wasza niedziela?

19.10.13


Zrazu zastrzegę, że niniejszy post absolutnie nie sponsorowany ;)

Od pary dobrych tygodni marzył się wyjazd do Ikei. Sklep taki, znacie ;) Wieki tam nie byłam, chyba jeszcze w ciąży ostatnio. Dzieć rośnie, Teściowa za chwil parę okrągłe urodziny obchodzić będzie, a że dotąd znajdowałam przyjemność w szwendaniu się po tym sklepie, to pojechała Rodzina Debiutująca w komplecie.

17.10.13

Komentarz dostałam do starego posta o Trzech Zetkach. I czytając na nowo te wypociny to naszło mnie, że sporo się od czerwca zmieniło. Chyba przede wszystkim znużenie przestało doskwierać. Zmęczenie teraz jakoś bardziej wieczorami obezwładnia.... ale o czym innym chciałam.
 
O zadaniowości znów. Ale krótko bo wena, siły i wszystko inne mnie opuszcza.

Matka zrozumiała bowiem, że Matką będzie się już zawsze. Czy dziecię będzie tu i teraz w pieluchy jeszcze robić czy za 20 lat wyjedzie do Honolulu. I całą swoją zadaniowość, zaliczanie kolejnych czynności, etapów może sobie włożyć głęboko, daleko.
 
Nie jest prosto i wygodnie jak odfajkowywanie kolejnych zleceń w pracy. Nie można się wyłączyć i pracy zmienić, gdy ma się jej dość. Nie możesz szefowi nakrzyczeć, że masz go w dupie i wypisujesz się z tej bajki. To znaczy możesz, ale wiele to nie zmieni, bo i tak za chwilę musisz szefowi obiad ugotować, śliniak zawiązać, a po wszystkim na nocnik wysadzić.

Tak więc w głowie już zostaje ta świadomość, że dostałaś etat na całe życie. Świadomie czy nieświadomie - sprawa drugorzędna. Ważne jest, czy się z tym godzisz i mniej czy bardziej akceptujesz, bo będąc Matką to już z dnia na dzień nie możesz sobie bumelować. Bo ktoś musi tę zupę na jutro zrobić, a składniki same do domu nie przyjdą.

15.10.13




Sporo dni minęło odkąd pierwsza z Matkomisji uskuteczniona została. W sumie trzy miesiące.
O czym ta kobita plecie, powiecie. Tutaj przypomnienie ;) Odbutelkowanie osiągnięte zostało w sposób przekraczający moje zamierzenia - odrzuciwszy butelkę odrzuciła mleko w ogóle.

Etap drugi, czyli odsmokowanie, rozpoczęty wczoraj. Decydującym czynnikiem okazał się żłobek. 

14.10.13


Prywatnie nad niebiosa wychwalam, mówię: "Piękna, słodka i przemądra jesteś". Ale tu na blogu jeszcze nie było o tym, że taka fajna z niej dziecina. Okazja się nadarzyła - parę dni temu skończyła równiutko półtora roku. Zorganizowana jestem niezmiernie, co już pewnie wiecie ;)  - ale pomyślałam, a jak pomyślałam to i robię. A że ostatnio nastrój marudzący tu zagościł to zapraszam na radosną i dumną opisówkę.

10.10.13


Brzmi może przewrotnie, ale nie bójta się. Dziecię ma co jeść, ma gdzie spać, w co swe ciałko odziać i czym się bawić, nawet jeśli jak ostatnio, preferuje rolki po papierze toaletowym splątane jako korale.

8.10.13

Napiszę wprost. Zatrzęsło mną. I sądząc po reakcjach w mediach, nie tylko mną.

O czym mowa? O wywiadzie jakiego udzielił abp. Józef Michalik w sprawie ostatnich doniesień na temat pedofilii wśród księży. Odsyłam chociażby tu


Słowa: "(...) często niewłaściwa postawa wyzwala się, kiedy dziecko szuka miłości. Dziecko lgnie, ono szuka. I zagubi się samo i jeszcze drugiego człowieka wciąga.(...)" mówią same za siebie. 
Stawianie dziecka w pozycji winowajcy? A dorosłego, zdawałoby się więc odpowiedzialnego jako godnego pożałowania (lecz nie potępienia!) osobnika wodzonego jeno na pokuszenie? Pogubił się arcybiskup w swej własnej pokrętnej logice.
Takie słowa czynią krzywdę. Ogromną krzywdę ofiarom - byłym i obecnym. Nie potrafię sobie nawet wyobrazić co czuć może kilkunastoletni chłopak, którego obciąża się dodatkowo winą, za to co już mu zrobiono. Czynią krzywdę i rodzicom, na których zrzucana jest odpowiedzialność za przestępstwo wobec własnego dziecko. Obrona własnego skalanego gniazda za wszelką cenę? Gdzie w tym wszystkim jest moralność?

To przebija sławne już krótkie spódniczki u kobiet rzekomo zachęcające do gwałtów. Słowa radnego krakowskiego kwitujące wieść o pobiciu dziennikarza: "Wieczorami nie powinno się chodzić ulicami" to przy tym wszystkim betka.
I mam w tyłku tłumaczenia, że to lapsus językowy. Zresztą spodziewałam się podobnego komentarza. Ewentualnie, że "wyjęta była z szerszej wypowiedzi". 
Kiepsko to świadczy o światłym, bądź nie bądź, wykształconym człowieku, który wypowiadając się do mediów nie baczy na własne słowa. Czasem lepiej zamilknąć. Bo są sytuacje, gdy nawet publiczne "przepraszam" wydaje się zbyt łatwym wyjściem z sytuacji.

Gdybym była katoliczką, byłoby mi wstyd za takiego duchownego.
Będąc niewierzącą, jest mi zwyczajnie wstyd za takiego człowieka.

6.10.13

Powiem tak. Czasu mało, weny jeszcze mniej, zwłaszcza jak wyziera na mnie kurz spod stołu. Więc dzisiaj krótko i treściwie - wiedza, którą matka posiadła ostatnio. Może się komuś przyda.

Czerwoną kredkę najtrudniej zmyć. I nie, chusteczki dotyłeczne nie dają sobie rady.

 ***

 Największym kosztem ekonomicznym i psychicznym w wychowaniu dziecka jest jego leczenie. A gdy jest to przypadłość banalna tym bardziej ta zależność wydaje się absurdalna. Zerknijcie do mojego portfela - zieje pustką.


4.10.13

Kilka dni, a jakby nowa epoka. 
 
Pobudka o szóstej, o siódmej już w samochodzie. Oszronione szyby, zimno przenikliwe, a dopiero początek jesieni. Dzień w pracy pędzący na złamanie karku. Trzy kawy, dwa śniadania. Obiad ze stołówki. Stres, emocje, niepewność i odrobina radości z rozmowy z drugim człowiekiem. Szybki rajd po dziecię, byle zdążyć przed zamknięciem żłobka. Zakupy, powrót, kolacja i dziecko do spania. Ja padam razem z nią. Pobudka o szóstej.
 
Nieposprzątane. Nieugotowane. Prezent urodzinowy dla siostry - niekupiony. Cieplejsze spodnie dla Lulki - muszą poczekać do soboty. Mole znalazły nową kryjówkę i panoszą się pod sufitem. Pająk zagościł obok mojego łóżka. Brrr..... Oby tylko szybko przestawić się na nowe tory.
 
Tyle dobrego, że dziecię się cieszy. Z radością idzie do cioć, z powrotem opowiada swój dzień, w swoim narzeczu, domaga się: "Dzieci!, Ciocia! Bawić!". Niech tak trwa. Tylko noce niespokojne, za dużo atrakcji?
 
Więcej czytam niż piszę. I tak pewnie już będzie. Więc przepraszam.
 
Zmęczona, ale dobrym zmęczeniem. Oby jak najdłużej takim.

Dobranoc!

2.10.13

Rzadko bawię się w historie alternatywne. Zbyt wiele sensu nie mają, nic nowego nie wnoszą (zazwyczaj!). Lecz od paru dni głowę swą trenuję zastanawianiem się, jak by wyglądało moje życie, gdybym nie miała dziecka. Do wielkich wniosków nie dochodzę. Ot, myślę raczej czy byłoby mi źle czy może lepiej. I wybaczcie, nie będę się tu rozwodzić nad uczuciem do i od dziecka, którego bym nie doświadczyła. Nie w tym rzecz.


Wracałabym do spokojnego domu, mogłabym spokojnie się położyć, odsapnąć po minionym dniu, leniwie nastawić obiad i nie spiesząc się skonsumować go. Urządzić sobie sjestę. Tak jak kiedyś. Bo, przyznaję się, a pewnie już kiedyś to zrobiłam, najbardziej brakuje mi spokoju. I ciszy.

Byłabym bardziej elastyczna. Przydałoby mi się to teraz w pracy. Zajęcia mogłabym mieć rano, wieczorem, bez znaczenia. Bez denerwowania się, kto zajmie się dzieciem w trakcie choroby. A teraz czeka nas układanie ścisłego harmonogramu, który bardzo łatwo może ulec destrukcji.

Od tygodni planuję wyjazd do sklepu z wyposażeniem wnętrz. I od tygodni nie wychodzi. Sama nie pojadę. Dziecię chorowało, nie było z kim zostawić. Więc sklep musi poczekać. Gdybym dziecia nie miała, pojechałabym tu, tam i owam. Załatwiałabym wszystko naraz a nie w kawałkach, tak zależna od zdrowia dziecia być nie lubię. 

Gdybym chociaż miała kogoś, kto z dzieciem zostanie. Jedna babcia 70 km, druga 200km stąd.  Z sąsiadami się nie znam. A znajome same mają dzieci, więc nie podrzucę im zakaszlanej Luli. I pewnie kłania się tu kiepska organizacja czasu. Bo inni dają radę... My pewnie też damy radę. Jesteśmy dopiero na początku drogi, gdzie wszystko straszy i przeraża.

I tak czytam sobie na blogach różnych przeróżnistych o zmianach, jakie obserwują u siebie matki. Jak to stały się bardziej cierpliwe, łagodniejsze, bardziej odpowiedzialne, obowiązkowe, wielozadaniowe, tolerancyjne, emocjonalne, długo można wymieniać. A czy ja się zmieniłam? Patrzę na siebie teraz, przypominam sobie siebie sprzed dwóch-trzech lat. I nie widzę różnic. Ale to może powinnam męża zapytać lub mamy swojej. Nie jestem bardziej zorganizowana ani cierpliwa. Obowiązkom tym, które muszę sprostam, ale staram się nie nakładać ich sobie zbyt wiele. Jak kiedyś byłam raczej z leniwców niż pracoholików - tak zostało.

I wróciłabym czasem do tych dni przeddzieciowych. Dni, kiedy szwendałam się po krakowskich knajpkach, antykwariatach, komisach. Gdy całe dnie spędzałam na uczelni; popołudniami chodziliśmy z wtedy-jeszcze-nie-mężem do kina, obiadki; wieczorami oglądałam filmy, bo Mężulo-pracoholik wracał do komputera. Czasów gdy spontanicznie do Siostry się udawałam na weekendowy podbój Warszawy. Gdy na festiwale jeździłam. Gdy babskie wieczory i noce rzadkoscią nie były. Gdy ksiązki pochłaniałam w ilościach hurtowych. Gdy obiadów nie gotowałam, sprzątałam rzadziej, bo konieczności nie było. Gdy mieszkałam w centrum miasta i wracałam kiedy chciałam. I nie czułam pustki. Macierzyństwa mi nie brakowało.
Powróciłabym, lecz nie na zawsze. Nie dlatego, że jestem teraz o niebo szczęśliwsza, bo tak tego nie odczuwam. Raczej dlatego, że w tym momencie znajduję się w innym miejscu, innym czasie mojego życia. Kolejny etap?