30.11.13

 

Myślałam, ze sama nie będę popełniać postu typu: dlaczego jestem blogerem, co mi daje i czy przynajmniej czegoś nie zabiera. Ale jak wiadomo zamierzenia swoje, rzeczywistość swoje. Tak naprawdę natchnął mnie post niedoskonałej mamy, która blogosferę parentingową sprowadziła do środowiska pełnego sfrustrowanych bądź nadmiernie najaranych radością (prawdziwą czy udawaną, to już inna kwestia) ludzi dodawszy do tego tylko szczyptę takich, którzy rzeczywiście mają coś fajnego i mądrego do powiedzenia/pokazania. Ok, może nadmiernie uprościłam, może nie zrozumiałam, ale pozytywów niewiele tam znalazłam. Post, notabene, zamieszczony na blogu parentingowym, który, żeby nie było, lubię i czytam regularnie.

29.11.13

 

Temat wymagań rodzica w stosunku do dziecka jest zagadnieniem złożonym, skomplikowanym i ogólnie mówiąc trudnym. Oczekiwania zazwyczaj nie pokrywają się z preferencjami dziecka, więc najlepiej dać na wstrzymanie i pozwolić na samodzielne decydowanie zainteresowanego.

27.11.13




I przyszedł czas odszczekać słowa. Pokajać się i przyznać, że czasem człowiek się myli.
Bywszy flufciłam i na przychodnię moją i na lekarzy z owej przychodni, a dzisiaj takie mega zaskoczenie a posłańcem Mąż i Ojciec.

26.11.13

W taki dzień jak dziś najchętniej rzuciłabym wszystkimi zasadami w cholerę. 

W taki dzień jak dziś pozwoliłabym:
- oglądać bajki dłuzej niż te 10 minut do inhalacji i jakby nawet Monster-sronster High się podobało to bym puściła;
- rozebrać Ojcowego smartfona na czynniki pierwsze po uprzednim nim rzuceniu efektownie o ścianę;
- jeść non stop mieszając surowe śliwki z kanapką z drobiową;
- siurać w pieluchę, lizać okna i smakować wyjściowe buty;
- wchodzić na stół, pluć na mnie z góry do dołu, pogmerać w piekarniku, bawić się osełką.
Wszystko po to by, zyskać 15 minut na ekspresową drzemkę.

Lecz nie pozwoliła. Walczyłam ze sobą twardo. Choć z konsekwencją jako taką po drodze zazwyczaj nie mam, to w sprawach dzieciowych znają mnie jako zatwardziałą, więc głupio by było tak samej sobie strzelić w kolano, co nie?

I, o paradoksie, z kompletnego braku pomysłu uatrakcyjnienia wspólnego czasu postanowiłam upiec placka ze śliwkami. Bo chodził za mną + miałam nadzieję, że zabawy z mąką zajmą dziecię. Się udało. I placek i zajęcie czasu, choć nadspodziewanie szybko się ze wszystkim niestety uporałyśmy.

Niech mi tam nikt nigdy nie gada głupot, że opieka nad dzieckiem to nie praca tylko to przysłowiowe "siedzenie". Dzisiejsze 4 godziny sam na sam z dzieciem wymęczyły mnie, w końcu matkę nie od miesiąca, bardziej niż 8 godzin w pracy ze studenciakami.

Wychodzę z wprawy niestety.

24.11.13



Ileż to razy udzielałam takiej rady - czy to wirtualnie czy osobiście - innym zapracowanym, zmęczonym, nie dającym sobie rady matkom.
Ile razy mówiłam, że to żaden wstyd poprosić o przypilnowanie dziecka, zrobienie obiadu, zrobienie zakupów czy też po prostu o możliwość wyżalenia i poflufcenia na czym świat stoi.
Ile razy twierdziłam, że matka i ojciec to czasem za mało i potrzebna jest pomoc osoby trzeciej.

23.11.13

Luźne wnioski staną się cyklem? Znając moją słomianowość zapałową to skończy się na zapowiedzi. Ale niech tam!

Czy można przy 5 stopniach nie chodzić w czapce? 19-miesięczna Lulencja S. twierdzi, że tak. I demonstruje zszokowanym przechodniom jak kreatywnie i na 10 sposobów pozbyć się tego elementu garderoby z głowy ku wątpliwej uciesze Matki. 

***
 
Konsekwentnie za karę dziecię teraz chyrla, co skutecznie opóźnia standardową procedurę usypiania. 

***
 
Ku przestrodze: przed każdorazym zastosowaniem: mucosolvanu do inhalacji, banana lub wideorozmowy z Babcią skonsultuj się z lekarzem lub farmaceutą, gdyż taki lek niewłaściwie zastosowany powoduje nadmierną ruchliwość, wesołość i szaleństwo niepełnoletniego.

***
 
Odpowiedzią na poszukiwania wszelakich zgub (klocka, kubka, misia, szczotki) jest odpowiedź "w domu". "Lulko, gdzie zostawiłaś kubek?" "W domu" "Wiem, że w domu, bo jesteśmy w domu, ale konkretnie w którym miejscu?" "W domu!"

***
   
Matka ma za mało zajęć domowo-roboczych, więc wraca do szydełkowania. Ot, taki paradoks.

***
   
Znów skoki narciarskie. Przypomniał mi to tym Mąż i Ojciec, który nigdy miłością doń nie pałał. Czy ktoś (oprócz mojej Mamy ;) też się na to tak cieszy?

***
 
Kevin nie zawiódł. Mąż i Ojciec odrobinę zazdrosny.

21.11.13




Plac zabaw – o tej porze roku mocno opustoszały. Choć jak by się przyjrzeć, nie do końca. W jednym kącie zostawiony rowerek dziewczęcy, w drugim duży jeździk. W piaskownicy walają się autka, pistolety, roboty, grabki. Jakby w pośpiechu zostawione przez dzieci jeszcze chwilę temu tu hasające.
 

17.11.13

Nie płakałabym w kącie, bo dziecię kolejny raz mnie odrzuca, a na tapecie tylko Ojciec, tylko pogodziłabym się: ten typ tak ma.

Nie zamartwiałabym się, że ściana porysowana kredkami i zamiast wkurzania się, że gumka do mazania to jakaś ściema, machnęłabym ręką i rozsądnie stwierdziła, że przecież to dopiero początek interakcji dziecię-kredki-ściana.

Nie zaprzątałabym sobie głowy wymyślaniem zabaw jakichś edukacyjno-rozwojowo-interakcyjnych-ulala!, tylko siedziała ze smartfonem w łapie raz po raz rzucając okiem tylko czy dziecię sobie jeszcze krzywdy nie zrobiło.

W czasie drzemki dziecia spałabym i ja zamiast wymyślać sobie tysiące super-pilnych rzeczy do zrobienia. 

Nie wkurzałabym się trzema praniami suszącymi się równolegle w łazience, pokoju i balkonie, smęcąc że nic nie wyschnie i wszystko zgnije. Nie zgniło.

Nie zmieniłabym nastroju od szczęśliwości rajskiej do "ja-pierdolę-mam-to-wszystko-w-dupie" w ciągu godziny. Bez wyraźnej przyczyny, dodajmy.



I nawet nie mogę tego zrzucić na PMSa. 

16.11.13

 

 Kasia z nowoczesnej-matki-polki nominowała mnie do kolejnej zabawy blogowej. Dziękuję Ci serdecznie!

Zasady są bardzo proste, siódemkowe:
- ujawniasz siedem nieznanych faktów ze swojego życia;
- nominujesz do zwierzeń kolejnych siedem bloggerów/ek.

Proste? proste! To jedziemy!

14.11.13

Na szybkiego dzisiaj post ukulturalniający poniekąd.

Ja już nie wiem czy się chwaliłam kiedyś, ale maniaczką serialową jestem dosyć konkretną.
Podchodzi pewnie pod znamiona nałogu, ale na razie stosunkowo bezboleśnie, czasem tylko obiad przypalę (choć jak można wodziankę przypalić, hę?) lub rano bardziej niż zwykle niechętnie wstaję, bo bliżej północy niż dziesiątej spać poszłam.

12.11.13

Mam takie marzenie, które nie przystoi współczesnym wyemancypowanym kobietom. 

Wracam do domu z pracy. Wracam, a głowa pełna pomysłów na obiad. Dziś lazania, jutro szaszłyki a pojutrze schab zawijany ze śliwkami. Pichcę szybko w try miga. Mężo z dumą patrzy na mnie, bierze pierwszy kęs do paszczy. Zamyka oczy i rozpływa się w smaku. Popija domowym kompotem i zagryza świeżuteńkim ciastem.
Mam takie marzenie, że w rękach ze zwykłych produktów spożywczych jestem w stanie wyczarować cudeńka....

11.11.13

Jak najszybciej zyskać uwagę rodziców i wydostać się nocą z łóżeczka? Wersja skrócona.

Wieczór/noc. Ojciec stuka w klawiatury. Matka chce obejrzeć Mendaglizdę.
Wtem krzyk i płacz rozdziera ciszę błogosławioną, a potem cichutkie"Mniam, mniam".
Och, dziecko kochane, głodne biedactwo. Ojejku, jejku, czarodziejku!
 
Biegną więc starzy czym prędzej z dzieciem do kuchni.
"Kaszkę chcesz?" Nie!
"Może kanapeczkę z pasztecikiem?" Nie!
"A może wody?" Nie!

"To jak nie jesteś głodna, to idziemy spać, bo noc jest, a rano pójdziemy do dzieci". Łeeeeee! Mniam mniam! Kaśka!!
"Kaszkę chcesz? To już robimy kaszkę!" (Tu już matka zazwyczaj nieco wątpiąco patrzy, ale ojciec twardo: robić!). Akompaniament ciągły: łeeeeee!

2 dłuuugie minuty później: "Kochanie masz tutaj kaszkę. Jesteś głodna to zjedz sobie, tatuś nakarmi". Łeeee! "Ale spróbuj, zobaczysz, smaczna jest. Chciałaś" Łeeeee.
"Kochanie. Co się dzieje? Coś Cię boli? Co byś chciała?" Bawić!

A idź Ty....

9.11.13

Pamiętacie jak pisałam, że pierwszą wypłatę trzeba przehulać? To dzisiaj etap pierwszy wprowadzony w czyn. Shoppingowanie weekendowe zwłaszcza w towarzystwie osób mocno nieletnich nie jest moim hobby, o czym kiedyś już było - tu. Ale jak się nie ma co się lubi to się lubi zakupy w tłumie.

7.11.13

Półtora roku spędzała ze mną większość swojego życia. Karmiłam, przewijałam, zabawiałam, spacerowałam, książeczki czytałam, w nocy wstawałam, kaszki robiłam, byłam na zawołanie. Czasem aż do frustracji. Obecnie na oko niepotrzebna. 

5.11.13

 

Miesiąc za nami. Matka w pracy. Rozwija się, obraca wokół ludzi i zarabia jakiś tam grosz. Czy spełnia się zawodowo? Jeszcze nie, bo dopiero zaczyna, ale perspektywy nie rysują się najgorzej.

3.11.13



Wędrówka po grobach, która rzadko napawała mnie większą zadumą. Raz - wierząca nie jestem, więc kwestia życia pozagrobowego wydaje się być odrobinę abstrakcyjna; dwa - zazwyczaj wiązała się z odwiedzaniem miejsc pochówku babć, dziadków i wujków, których nie miałam szansy poznać lub pamiętać. Dopiero teraz odwiedzając groby osób mi bliskich i zapamiętanych, coś zaczyna się zmieniać, napełniać smutkiem. A najbardziej nieznane historie powoli odkrywane.

 ***
Wybieram książki do zabrania od Mamy do siebie; takie, które chciałabym jeszcze raz przeczytać - nic pokroju Proustowskiego - ot, w większości dobre kryminały. Otwieram jedną, widzę zakładkę na sto którejś stronie. I wiem, że jest to miejsce do którego dotrwał mój ojciec zanim stwierdził, że kiepska to literatura. Zakładka została, jego już nie ma. I choć rzadko było nam po drodze, to zatrzymując się nad tą sto którąś stroną żałuję, że nie miał szansy poznać Lulencji. Nie zmieniłby się pewnie nawet o jotę, ale mogłabym mu kiedyś zrobić zdjęcie z wnuczką. Pospieszył się o półtora miesiąca. 

 ***
Ostatnie tygodnie źle nacechowane tak zwanym "oczyszczaniem atmosfery", a tak naprawdę moim krzykiem i upierdliwością. W końcu rozmowa. Spokojna rozmowa dwojga dorosłych ludzi, z której wynikła spora porcja wzajemnego niezrozumienia, która wynikła właśnie z braku rozmowy. I nie jest od razu lepiej, bo nie może być, ale potwierdzone zostało "razem" a nie "obok siebie". Cholernie pomaga.

To był dobry weekend! Pomimo okoliczności, pomimo tego co obecnie w głowie. Bez sieci, nieustannej zmiany update'ów znajomych i nieznajomych, niby-pilnych-wiadomości okazujących się zwykłym zawracaniem tyłka. I nie bardzo chciało mi się wracać, ale to chyba nazywa się chwytaniem chwil.