Miesiąc za nami. Matka w pracy. Rozwija się, obraca wokół ludzi i zarabia jakiś tam grosz. Czy spełnia się zawodowo? Jeszcze nie, bo dopiero zaczyna, ale perspektywy nie rysują się najgorzej.
Od miesiąca Matka wstaje o porze mocno nielubianej. I przestawia na całkiem nowy rytm dnia. Już nie wyznaczany porami karmienia, spacerem i drzemką dziecia, ale momentem wyjścia z domu i do niego powrotem. Dni skróciły się znacząco (choć niby zegarki przestawione), wspólne popołudnia to tylko dwie godziny (w dobrym przypadku). I nie tylko Matka zmęczona jakby bardziej, dziecię również. Ledwo wytrzymuje do siódmej, wieczorny rytuał coraz częściej przyjmuje tempo turbo. Sen stał się niespokojony, powtórne kolacje o pierwszej w nocy do rzadkości nie należą.
Wieczory już nie dla Matki, bo jeśli się zapomni, to obiadu następnego dnia nie będzie, a pranie po nocy spędzonej w pralce wonieć będzie jedynie stęchlizną. I na zajęcia się należy przygotować, coby przed elitą narodu plamy nie dać. I napisać to i owo. A tak w ogóle to pójść spać o ludzkiej porze, by o tej szóstej w miarę przytomnie się zedrzeć.
I pozmieniały się relacje w Rodzinie Debiutującej. To Ojciec wysuwa się na pierwszy plan. Wstaje w nocy, budzi rano. Wołany jest przez dziecko, a Matka wyganiana spać. I czuje Matka, że matką już nie jest na pełen etat, ale tylko na godziny. I że to żłobek dziecko wychowuje, a nie rodzice.
Lecz wszem i wobec Matka oświadcza, że cieszy ją mocno "pójście do ludzi", myślenie o innych sprawach niż: jadłospis, harmonogram sprzątania + jak by tu stworzyć papierową zabawkę, która oprze się niszczycielskim zapędom pierworodnej. Bo mimo całej miłości do dziecia i chęci dlań jak najlepiej, perspektywa kolejnych miesięcy spędzonych w domu, nawet przy okazjonalnych chałturach doprowadzała Matkę do stanu permanentnej irytacji.
I powoli Matka doprowadza się do stanu używalności: tu włosy na szczotce wysuszy, kolczyki założy, oczko maźnie. I nawet usłyszy najpiękniejsze słowa: "Chyba schudłaś, prawda?". A że pierwszą pensję trzeba przehulać, to Matka plany ma bogate. Podobno w sklepach szmatowe wyprzedaże, prawda li to?
Chwilowo więcej zmęczenia i rozregulowania niż satysfakcji. Więcej drżenia, czy dziecię nagle nie postanowi chorować niż radości, że tak świetnie radzi sobie w żłobku. I miewa Matka sobie wyrzuty, niepewności i "rzucam-to-wszystko-w-głęboką-cholerę". Lecz daje sobie jeszcze parę dni, by umościć się w nowej sytuacji, poprzestawiać układ dnia i z dumą głosić, że parę składek do przyszłej emerytury uda się jeszcze dołożyć.
Cieszę się, że się spełniasz.
OdpowiedzUsuńJeszcze nie w pełni, ale pracuję nad tym ;)
UsuńDoba za krótka jest, aby wszystko z lekkością a i z sukcesem połączyć. Zawsze ktoś stratny jest. Najcześciej "wolna chwila" matki...
OdpowiedzUsuńJednak trzeba próbować i zawalczyć o swoje spełnienie i satysfakcję. I o te 5 minut z ciepła (nie zimną) kawą ;)
Z kawą to już teraz luksus - w pracy i trzy zaliczę, cieplusieńkie ;)
UsuńNiewyrabialność to będzie moje drugie imię, niestety.
Super, że tak do tego podchodzisz, że podoba ci się taki styl życia mimo, że zapewne nie należy on do łatwych. Mi też się on bardzo podoba, mam nadzieję, że i mi uda się kiedyś do niego dojść po narodzinach potomka;)
OdpowiedzUsuńTrzymam kciuki, by też się udało, choć na razie kciuki za fajnego potomka ;)
UsuńSuper! Mi chyba też pora wracać, choć trochę mi żal Klary, bo nie lubię tego masowego wychowywania...
OdpowiedzUsuńNo właśnie.... Tak źle i tak niedobrze.
Usuńskąd ja to znam... te wieczory wypełnione po brzegi gotowaniem, sprzątaniem, szykowaniem na następny dzień, trzy godziny spędzone z córką dziennie i noce zarwane przez nocne wstawanie - łączę się w bólu dnia codziennego...
OdpowiedzUsuńOj tak, piątkę możemy sobie przybić ;) U nas tylko nocki dobre, raczej dla mnie dobre, bo ojciec wzywany wstać musi.
Usuńz biegiem czasu jest lepiej i łatwiej:)
OdpowiedzUsuńjuż po dwóch latach mogę to powiedzieć;)
A jak za dwa lata nie będzie to napisze reklamację ;)
UsuńBo grunt to czuć się spełnioną :)
OdpowiedzUsuń:)
UsuńGratuluję:) Piękny powrót! Ja również czerpie z bycia z M. pełnymi garściami, ale już serce wyrywa do ludzi. Daję sobie czas do wiosny.
OdpowiedzUsuńPrzecia M. sporo młodszy od Lulencji (jeśli dobrze kojarzę), więc spokojnie możesz do wiosny czekać. Fajnie zaczynać na wiosnę :)
Usuń