W sumie poprzedni post o Mikołaju miał być inny. Miał brzmieć jak ten teraz.
Ale los płata figla, nastąpiło skumulowanie kiepskości dnia, więc wieść o straconych złociszach pogrążyła mnie dokumentnie.
Ale los płata figla, nastąpiło skumulowanie kiepskości dnia, więc wieść o straconych złociszach pogrążyła mnie dokumentnie.
A Mikołaj żłobkowy to była tak naprawdę szansa na pierwsze zdjęcia dziecia zrobione w tym przybytku. Dziwnym trafem zawsze Lulki nie ma, gdy żłobek imprezuje. Teoria o zakonnicy?
Teraz więc przyznaję się Wam, że z premedytacją Mikołaja do domu nie sprosiłam ani nawet jego darów.
Pierwsza rzecz - na ile znam moje dziecię, to jest za małe, by zrozumiało sens i ideę tego święta. Tak samo cieszy się z nowej zabawki jak i ze starej przechowanej na miesiąc w czeluści szafy (tak, stosuję czasowy obieg zabawek ;). Po co ta paczka leży koło jej łóżeczka, skąd się wzięła i dlaczego właśnie dzisiaj? Na tłumaczenie, że wchodzi po nocy przez okno jakiś brodacz czerwony obawiam się, że zareagowałaby wieczornym skomleniem.
Po drugie - sądząc po reakcji dziecia na pana gazownika*, co to nas ostatnio odwiedził (buźka w podkówkę i rozpaczliwe "mama") oraz ogólnej niechęci kontaktu fizycznego z obcymi - to na pewno w żłobku odprawiłaby koncertową ucieczkę połączoną z seryjnymi "nie-nie-nie" przy jakiejkolwiek próbie posadzenia na kolana. Jakoś pewnie tak:
Więc nie będę jej tej atrakcji fundować w domowych pieleszach (choć dziękuję za Wasze rady :)).
Więc nie będę jej tej atrakcji fundować w domowych pieleszach (choć dziękuję za Wasze rady :)).
A po trzecie - męczy mnie to wszechobecne przymuszanie: "kup, kup, kup, musisz dziecku, choćby miało 3 tygodnie, kupić coś, bo przecież są MIKOŁAJKI!!!". "Jak to: nic nie kupujesz? Mikołaja nie sprowadzasz? Naprawdę? Przecież dziecku będzie przykro jak nic nie dostanie". Taaaa, będzie przykro, dwudziestomiesięcznej dziewczynce nie znającej tej tradycji. I powątpiewający wzrok mówiący "Co z Ciebie za matka?" Ano taka.
Poczekamy te trzy tygodnie, klimat inny, bardziej rodzinny, spotkaniowy, choinka, świeczki, zapachy, więcej czasu dla siebie - wiecie o co chodzi. Wtedy dawanie prezentów, nawet dla średnio kumatej 20-miesięcznicy, będzie większym przeżyciem, większą radością i dla niej i dla nas.
Więc całą magię szóstogrudniową z pisaniem listu zostawianego na parapecie, wystawianiem skarpety koło łóżeczka zostawiam na następny rok. Mnie jest z tym dobrze. Lula też nie narzeka. Ktoś powie, że skąpię na dziecko, że Matka samolubna/leniwa, bo tradycji nie przekazuje, magii, czarów, radości prezentowania czy czego tam jeszcze. Albo po prostu popatrzy dziwnie. Oficjalnie biorę to na klatę.
* I wiem, że z Lulą w domu gachów przyjmować nie mogę, bo od razu się Tatusiowi wygadała, że "Pan! Pan!" był dziś u Matki.
PS. Last but not least: Oficjalnie stwierdzam, że Mamaronia jest kobietą kompletnie nieprzewidywalną. I dzięki niej, zamiast Mikołaja dla Lulki, Matka dostała różowe okulary. Od Mikołajki ;)
Źródło zdjęcia
PS. Last but not least: Oficjalnie stwierdzam, że Mamaronia jest kobietą kompletnie nieprzewidywalną. I dzięki niej, zamiast Mikołaja dla Lulki, Matka dostała różowe okulary. Od Mikołajki ;)
Źródło zdjęcia
Gromów nie będzie;) Ja prezent dla Fifula uważam bardziej za prezent dla mnie. Kupiłam mu słodziutkiego bodziaka i będę miała radochę w święta jak mu go założę;)
OdpowiedzUsuńBo to jest najlepsza taktyka kupowania prezentów ;)
Usuń"czasowy obieg zabawek " - mamy identyczne podejście. Na razie w teorii :)
OdpowiedzUsuńPolecam polecam. Ostatnią zabawkę nową dostała chyba w wakacje a i to dlatego, że byliśmy u dziadków ;) Na razie sprzeciwów brak ;)
UsuńI my w tym roku nie zapraszaliśmy Mikołaja. Nasz synek potraktowałby go, jak intruza, a po co denerwować dzieciaczka i przy okazji mamusię? Prezenty otrzymali tylko rodzice:) Serdecznie pozdrawiam:)
OdpowiedzUsuńDokładnie :) My sobie nic nie dawaliśmy, bo i tak zazwyczaj spory problem co kupić, a z racji rzekomej choroby Lulki byliśmy w domu uwiązani. odbijemy sobie na Gwiazdkę ;)
UsuńU nas Mikołaj był, ale to bardziej ze względu na starszych chłopaków, którzy już coś rozumieją. Miłoszek się bał, gdy usiadł obok Mikołaja. ;-)))
OdpowiedzUsuńPewnie, to inna sytuacja. Widziałam u Ciebie :) Moja pewnie, mimo, że starsza tak samo by przez stół uciekała ;)
UsuńPamiętam Mikołajki w domu. To były drobiazgi znajdowane pod poduszką i radość. Dlaczego włożyłam Klarze pod poduszkę lalę? Chyba z potrzeby serca, a może to zrobiło moje wewnętrzne dziecko. Nie wiem. Nie wiem czy zrozumiała, ale tak koloruje dla Niej świat, dla siebie.
OdpowiedzUsuńJa też pamiętam swoje. To wyczekiwanie. Zawsze zasypiałam przed przyjściem i rano szukałam dokoła gdzie te prezenty. Szelest papieru, budzenie siostry, która chciała pospać. Ale te wszystkie wspomnienia to dopiero jak starsza byłam, poczekamy do przyszłego roku.
UsuńMy Mikolajki traktujemy nieco inaczej. W tym dniu Mala obchodzi imieniny i raczej to swietujemy;)
OdpowiedzUsuńA rozowe omulary niech sie dobrze sprawuja;)
Imieniny to imieniny ;) Choć teraz się zorientowałam, że jeszcze nie ustaliliśmy, kiedy nasza będzie obchodzić :O
UsuńJuż mi brakuje miejsca na trzymanie tych wszystkich zabawek, które synek dostał na roczek, dlatego np. na Mikołajki było skromnie i raczej tak pod nas, rodziców. No bo od kiedy 17 miesięczne dziecko cieszy się z bluzki, dresików czy kamizelki robionej na drutach przez babcię? :)
OdpowiedzUsuńP.S. Też kocham Mamaronię ;)
Dokładnie. Mikołaj bezczelny w żłobku pakę zostawił dla Lulencji. I co? Zobaczyła, przeglądnęła i wróciła do ulubionej książeczki z misiem. Utwierdza mnie to w moim przekonaniu ;)
UsuńOsobiście Misiowi na Mikołaja nic nie kupiłam, jednak w piątek dostarczono nam moją wygraną w konkursie i Michaś był nią zachwycony :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!
Wygrana to już kompletnie inna kategoria ;) Gratulacje!
Usuń