Zamiast zabawy- pokładanie się na przedpokojowej podłodze.
Zamiast wracać do domu - chce iść do żłobka.
Zamiast snu - zagorzałe kłótnie samej ze sobą. Albo z Dorotką czy inną szmacianą Agatką.
Miała być zdrowa. I była. Do czasu przezlaptopowej rozmowy z dziadkami. Znikąd uaktywnił się kaszel. Unsolved mystery.
Syrop na kaszel koniecznie do szesnastej. Ojciec daje po dwudziestej. I okrutna myśl: to co? dwa paluszki, by zapobiec atakowi nocnej duszności?
Zapomniane terminy, strach na karku, rozkaszlane dzieci w żłobku.
Na kolację surowe jabłka i ciastka popijane mlekiem. Wafel z rybą zagryzany bananem.
Rozbieranie w porze ubierania.
Noc. Cisza. "Przełóż dziecko, bo leży <na żabę>". Dziecię się rozbudza płacząc. Lulam, przytulam, całuję i nucę, ale słyszę tylko "siama". Więc kładę. Zasypia od razu. Po co ja?
Zamiast przedświątecznych gruntownych porządków, wciąż ogarniany tylko "rynek".
Matki chciana-niechciana nieobecność, ojciec przejmujący obowiązki macierzyńskie.
Spokój maskujący wewnętrzne sztormy.
A na koniec szlag Matkę trafia, gdy znowu słyszy, że prokreacja to albo bohaterstwo albo głupota.
Oj, ta matczyna rzeczywistość ;)
OdpowiedzUsuńUroki... uroki macierzyństwa :)
OdpowiedzUsuńTak to niestety wygląda. Albo stety.
OdpowiedzUsuńeh.. ale będzie lepiej
OdpowiedzUsuńTaki nasz matkowy byt... ale też trzymam się tego (kurczowo!), że będzie lepiej :)
OdpowiedzUsuńPewnie i będzie lepiej. Musi być. Po prostu nie można się zbytnio przyzwyczajać do dobrego ;)
OdpowiedzUsuń