8.12.14

Ostatnie dni mijają zdecydowanie pod znakiem męża mego osobistego. Najpierw piątek zakończony karczemną awanturą (ok, przyznaję się - spory procent udziału w niej mój). Potem sobotni dzień, gdy nagłe zmęczenie mijającym tygodniem (tudzież matkową awanturą) ogarnęły ślubnego. Machnęłam ręką zapowiadając, że w niedzielę to ja śpię do oporu.... Taaaa. Nie było mi to dane, bo wraz z niedzielą, kilkadziesiąt minut po jej nastaniu, rozpoczęła się noc pełna wrażeń mocno negatywnych, dokładny opis pozwólcie ominę. Sen krótki, dwugodzinny, troska o tatuśka, od 6.20 trzeba było wrócić na posterunek z samym dzieciem, które na szczęście nocne przypadki przespało. Dzień ten chcemy kolektywnie jak najszybciej z pamięci usunąć.

Przyszedł poniedziałek. Tatek ledwo silny, ale obecność w pracy konieczna, choć na kilka godzin. Dzień zaczął się pięknie, po raz pierwszy od iks miesięcy spokojnie wypiłam kawę i spożyłam śniadanie przed wstaniem dziecięcia - ba! olałam wizytę u pediatry, by nie musieć budzić bestii (w sumie to przesunęłam na popołudnie, wygodna matka ja). Oczywiście jak tylko się pochwaliłam trzy minuty później bestia się zbudziła, ale i tak doceniam. Wyprawienie tatuśka do pracy słowami: "Nie siedź za długo, przyjedź jak najszybciej, bo słabizna jesteś". "Tak, nie zamierzam długo siedzieć". Dobrze więc. 

Dzień jak dzień, zabawy, inhalacje, obiadu gotowanie, więc kontrolny telefon do tatuśka koło południa z zapytaniem kiedy będzie. Telefon nieuskuteczniony, albowiem "abonent czasowo niedostępny". Ok, bywa, może się rozładował, chociaż to nietypowe dla tatuśka. Pół godziny później telefon ponowny. Znów "abonent....". Dzwonię więc do pracy, nikt nie odbiera. Mieli mieć zebranie, może nie skończyli, ale sytuacja powtarza się po dwudziestu minutach, trzydziestu, i kilku kolejnych dziesięciu. Nerwowe obgryzanie paznokci, sprawdzanie telefonu, projekcje recydywy zdarzeń nocnych. I narastający wkurz, bo zapewne wytłumaczenie jest banalne - choćby ta padnięta bateria. Kładę dziecia na drzemkę, skarżę się na chłopa żądna mordu, ale głównie informacji. 

Dzwoni po 15, z zapytaniem "O której mamy tę wizytę z Lulką?" słysząc na dzień dobry "Zabiję cię, ukatrupię, jak tylko wrócisz do domu". Wielce zdziwiony nerwem mym tłumaczy się słowami "Zapomniałem włączyć telefon". "Tak? Pogadamy w domu". Dojechał cały, więc od progu bez skrupułów ani szansy zdjęcia kurtki i butów słyszy ode mnie tysiące wyrzutów, których repertuar zna zapewne każda wkurzona do potęgi żona. Niestety i chłop nie jest w ciemię bity, więc dłużny mi nie pozostaje. I poniższe dwie konwersacje z pewnością uprawomocnią dokonanie mordu, ekshumacji, a następnie czynu kwalifikowanego jako zwłok bezczeszczenie.

W trakcie wyrzutów najcięższy kaliber zostawiłam na koniec. 
"A gdybym zaczęła wtedy rodzić i dzwoniłabym po ciebie, to co?"
"Och, na pewno zadzwoniłabyś po teściową" ze słodkim uśmiechem oznajmuje mąż.

Kilkadziesiąt minut później. Smęcę, że trzy tygodnie przed porodem (cholera, to już?!) powinnam zamiast nerwów, z dzieciem przesiadywania i biegania gdzie się da, tylko leżeć i pachnieć. Na co chłop: "To czemu nie pachniesz?". 

Dobić to mało. Choć jak pisała jedna z Was - z chłopami źle, bez nich jeszcze gorzej - to powiadam: tej drugiej części chłop mój długo nie usłyszy. Choćby codziennie przynosił mi pączki.

8 komentarzy:

  1. O to gnom! A myślałam, że tylko mnie się taki bezczelny egzemplarz trafił;)
    Kiedyś rozładowały mu się obydwa telefony (temu mojemu, nie Twojemu:). Punktualny jest bestia, więc jak się nie pojawił o czasie, byłam nerwowa. Czterdziestą minutę wyglądałam przez okno, kiedy zaczęły do mnie docierać dźwięki syren. Kilka karetek pogotowia, straż policja-wszystko śmignęło niedaleko nas, a sąsiadka jeszcze dodała: -jakiś poważny wypadek na siódemce! Matko święta, co mnie do głowy przychodziło! A jak ja go wtedy kochałam! W momencie w którym stanął w drzwiach, miłość przeszła mi w mgnieniu oka. Niewiele brakowało, a chłop potrzebowałby pomocy ambulatoryjnej. Jak sobie to przypomnę, to jeszcze mi nerw skacze!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To rozumiesz brak moich paznokci ;) I jak takiego paskudę ukarać, no jak?

      Usuń
  2. Faceci chyba nie zauważają, że my się o nich zwyczajnie czasem martwimy, jak o dzieci. Dwa tygodnie zajęło mi przekonywanie mojego, żeby w końcu zmienił opony na zimowe. Zawsze słyszałam, że w tym aucie, którym jeździmy razem są zmienione. Sęk w tym, że on codziennie dojeżdża do pracy 50 km w jedną stronę drugim samochodem, a tam już opon mu się nie chciało zmieniać. Każde moje napomknięcie na ten temat uznawał za czepianie się.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A wiesz, że ten opiernicz podziałał szybciej;) Dzisiaj sam z siebie zadzwonił, że będą później, bo korki, apteka i coś tam jeszcze. Aż byłam zaskoczona. Może jest jakaś nadzieja - i dla nich i dla nas ;)

      Usuń
  3. Tak jak pisałam Ci na FB - oni po prostu mają już taką wadę fabryczną. Ja ze swoim też regularnie prowadzę "ożywione dyskusje" (mówiąc delikatnie;]) na temat jego aktywności telefoniczno-smsowej, a raczej jej braku w momentach stresogennych jak wyjazdy integracyjne czy wyjścia na miasto z kolegami. Bynajmniej nie chodzi mi o meldowanie się co godzinę, wystarczył by jeden sms o treści "dotarłem na miejsce" i drugi "wyruszam do domu". Niestety ta mała wojenka przypomina walkę z wiatrakami.

    W tajemnicy napiszę Ci, że nie tylko my tak mamy - moja sąsiadka skarży się na dokładnie to samo, dodając jakże znamienne "dlaczego oni tego nie rozumieją":) Nie wiem dlaczego, ale jak będziemy ich wszystkich ubijać, to populacja ludzka znacząco się zmniejszy, bo baby będą w pierdlu, a chłopy 6 stóp pod ziemią;D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja w ogóle coraz częściej przekonuję się do pomysłu napisania wołami w domu kilku zasad kohabitacji, żeby chłop miał na oczach i w końcu zapamiętał ;)

      Usuń
  4. taki chłop, że o matko. Jak bym swojego dziada słyszała. Kiedyś się wkurzę i go oskalpuję! O!

    OdpowiedzUsuń