Od pewnego czasu chodził mi po głowie temat przywilejów kobiet ciężarnych w różnych sytuacjach społecznych abstrahując od tych definiowanych chociażby przez prawo pracy. Zbiegło się to z doświadczeniami własnymi oraz powtarzanymi akcjami nawołującymi do większej życzliwości dla kobiet ciężarnych. Co jakiś czas na forach/blogach/tablicach pojawiają się narzekania kobiet, że z racji posiadania fasolinki tudzież pasożyta nie są specjalnie traktowane. Dumając nad tym doszłam do wniosku, że problem ten można dosyć mocno uprościć wyłaniając dwie, no może trzy główne kwestie.
Pierwsza - gdy uprzywilejowanie ciężarnych nie jest respektowane mimo wyraźnego zaznaczenia takowego. Mówimy o sklepach, aptekach, przychodniach, punktach poboru materiału biologicznego, w których jak krowie na rowie wiszą kartki, że "kobiety w ciąży obsługiwane są poza kolejnością". To jest sprawa najprostsza - jeżeli czujesz, że potrzebujesz z tego uprzywilejowania jako przyszła matka skorzystać to korzystasz wyrzucając za siebie wszelkie skrupuły. A na wszelkie uwagi, dąsy, fochy wskazujesz palcem na odpowiednie ogłoszenie. I nie, nie musisz się przesadnie tłumaczyć. Oczywiście w sytuacji, gdy ktoś ewidentnie olewa twoje przywileje to wiadomo, z koniem kopać się nie będziesz, w przemoc nie wskoczysz, ale to już świadczyć będzie o twoim adwersarzu a nie o tobie.
Druga sprawa to nazwijmy to "milczące przyzwolenie". Obawiam się, że w większości przypadków mimo, że kobieta czuje, że to miejsce w autobusie się jej należy, że ma prawo skorzystać pierwsza z usług analitycznych czy zakupu leków to nie będzie tego prawa się wyraźnie domagać flufcąc tylko w duchu, a potem wylewając żale na forach na niewychowane społeczeństwo. W takich sytuacjach jestem zdecydowaną zwolenniczką komunikacji werbalnej niż stosowania przekazów niewerbalnych (głębokich westchnień, dyszenia, wiszenia nad - mocno w stylu dziarskich staruszek). Bo z zyskaniem osobnika w bęcu nie traćmy empatii - ktoś się zagapi, ktoś nie zauważy, ktoś nie pomyśli - nie zakładając od razu złośliwości i chamstwa. Uśmiech i prośba naprawdę nie boli. Trochę odwagi drogie przyszłe matki.
I jeszcze jedno. Wszem i wobec trąbi się o tym, że typowa ciąża jest stanem fizjologicznym, a nie chorobą. Jednocześnie wraz z dwiema kreskami zaczynamy wymagać specjalnego traktowania. Czysta schizofrenia. Sama byłam świadkiem, gdy w autobusie wesoło rajdoląca w telefon kobieta na etapie powiedzmy ciąży średniej nie chciała ustąpić miejsca staruszce o lasce, bo "hello, jestem w ciąży!". To, proszę Państwa, jest zwykłe buractwo. I uprzedzając argumenty w stylu: "może miała ciążę zagrożoną, źle się czuła" odpowiem: "nie sądzę". Złe samopoczucie po człowieku widać, a rajdolenie o dopiero co dokonanych szmatowych łowach na pewno do takowego się nie zalicza.
Całkiem prawdopodobne, że moje rozważania w takiej a nie innej postaci wynikają z tego, że w ciąży czuję się rzeczywiście dobrze, a w przypadku dolegliwości po prostu siadam na tyłku i ograniczam swą mobilność do minimum. Tak, odczuwam pewną roszczeniowość kobiet ciężarnych rodzącą się jedynie z faktu, że są w ciąży, a nie z rzeczywistej potrzeby. Jeżeli przywilej jest to koniecznie muszę z niego skorzystać nie bacząc na to, że akurat obok mnie znajduje się osoba, która w danym momencie bardziej go potrzebuje. Sam fakt bycia w ciąży nie stawia nas na piedestale, nie sprawia, że jesteśmy człowiekiem równiejszym.
Czyli czego nam/wam życzyć drogie przyszłe matki? Umiejętności domagania się swojego w sytuacjach rzeczywistej potrzeby - żeby nie było, mi na początku też nie było łatwo. I życzę tej odwagi połączonej z empatią i uprzejmością do innych. Trzeba czegoś więcej?
PS. Bardzo fajnie napisała o tym rok temu Pani Fanaberia - o tu! ale Matka jak to matka i tak musiała swoje trzy grosze wtrącić ;)
0 komentarze:
Prześlij komentarz