22.2.15




Ach jak ten czas leci itd. Ledwośmy ją ze szpitala wywieźli, a tu już wkracza panna Anna w trzeci miesiąc życia. Co nowego więc u niej i u nas?

Miesiąc minął pod znakiem zmagań katarzanych, nocnych odkurzań, skąpych spacerów i szczepień w nieskończoność odraczanych. Ale rośnie panna, to najważniejsze. Się matka obawiała, że może nie rośnie, ale jednak rośnie. 

Plan dnia? Jeśli za takowy uważać tylko pewnik, że wieczorem pójdzie spać to tak, mamy plan dnia. I jak już wieczornie uspana to te cztery godziny cięgiem prześpi. Codziennie. To też się liczy za plan, prawda? (Choć głowę dam sobie uciąć, że dzisiaj nawet tych czterech nie prześpi. Macierzyńskie prawo Murphy'ego, remember?)

Smoka załapała, choć w sposób kapryśny, co oznacza: zgaduj-zgadula, czy panna smoka przyjmie czy odrzuci z fochem. Butlą, gdy podana nie pogardzi, więc matka w tango może się już udawać. Ok, maksymalnie na parę godzin, bo kto to mleko pierwej odciągnie? Ale już zaliczone i samotne zakupy w Biedrze i obowiązkowa wizyta u grzebologa. Obyło się bez strat i przesadnych żali. Dłuższych wypadów nie praktykowano.

Pierwsze atrakcje rozrywkowe zaakceptowane. Zauważyła dinozaurową karuzelkę wiszącą nad łóżeczkiem. Jej zdziwienie bezcenne, lecz co najważniejsze, matka zyskała kilka dodatkowych momentów spokoju. Z leżaczkiem-bujaczkiem relacja mocno skomplikowana.

Radość o poranku czyli pierwsze świadome uśmiechy (nie, że bączór, nie, że siuśki) zaliczone. I ojciec i matka i Lulka świadkiem. Codziennie. Kilka razy dziennie. I się przyznam bez bicia, że choć w pierwszym miesiącu z pewną taką niepewnością obwąchiwałyśmy się nawzajem, to już teraz z pełnym przekonaniem napiszę: cudna jest ta nasza Anka. Ale, że rączki ma to jeszcze nie kuma.

Minął nam ten miesiąc więc prawie że spokojnie, po domowemu, w gronie najbliższych. Integrację towarzyską powoli będziem uskuteczniać, ale na razie jeszcze czas dla nas.

A na koniec obserwacja miesiąca: jeśli nagle skończą się pieluchy, to nie panikuj, tylko czym prędzej udaj się do pokoju Lulki. Ta zawsze skitra co najmniej trzy: dla misia, tygrysa i żaby.

15 komentarzy:

  1. Rączki odnajdzie bez wątpienia. W swoim czasie. Jeśli chcesz jej pomóc nauczyć się własnego ciała to polecam masaż Shantala. My na pierwszy uśmiech czekaliśmy 4 miesiące, ale uśmiech zmienia wszystko. Wszystko złe zamienia w dobre :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Plan dnia pierwsza klasa:) i powiadam Ci pieluch tygrysowi nie żałuj :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Cudne są te uśmiechy o poranku;) I późniejsze też są cudne;) Zosinka też strzela uśmiechami od rana, a ja się coraz bardziej zakochuję;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Tak, Czas zasuwa jak szalony, dzieci rosną jak na drożdżach... A mu rodzice ciągle mamy w głowie pytanie : kiedy to zleciało? Masaż Shantala bardzo pomaga dziecku w poznawaniu własnego ciała. Dziecko uczy się przez dotyk. Pozdrawiam i zapraszam do siebie http://mlodamamabloguje.piszecomysle.pl

    OdpowiedzUsuń
  5. Na razie fantastycznie znajduje kciuk ;)

    OdpowiedzUsuń
  6. Och absolutnie, nie żałuję. Nawet z ochota oglądam zawartość gdy panna rzecze: mama, patrz jaka śmierdząca kupa!

    OdpowiedzUsuń
  7. O tak, bezzębne uśmiechy tak za nic. Cudo :)

    OdpowiedzUsuń
  8. Macica mi rozbłyska na myśl o Anulce <3

    OdpowiedzUsuń
  9. U nas bujaczek kompletnie się nie sprawdził... za to mata edukacyjna oooo tak!

    OdpowiedzUsuń
  10. Czas biegnie. Nim się obejrzysz będzie 4,5,6 miesiąc :)
    Lula kitra też chusteczki? :D

    OdpowiedzUsuń
  11. Widzi mi się, że u nas będzie podobno. Przypomniałam sobie byłam, że Lulka fanką bujaka też nie była.

    OdpowiedzUsuń
  12. My akurat chusteczek nie używamy ;)
    A szczerze mówiąc już nie mogę się doczekać az panna trochę podrośnie i będzie bardziej kumata ;)

    OdpowiedzUsuń