Ostatnich kilkanaście miesięcy stanowiło posuchę czytelniczą. Książek przeczytanych w ostatnim roku nawet nie pamiętam i nie dlatego, że było ich tak dużo. Praca zawodowa, blogi, seriale. Zwłaszcza te ostatnie zajmowały sporo mojego wolnego czasu, którego niewielką ilość miałam do dyspozycji. Nie do przecenienia była niechlubna rola Lulki, przed którą najzwyczajniej w świecie książki me własne nie kartonowe chować musiałam w obawie przed destrukcją - bo co będziesz matka czytać, skoro możesz ze mną farbami malować? I już myślałam, że ratunku dla mnie nie ma i z papierowych czytadeł tylko gazety się ostaną. Ale znalazłam sposób, a raczej sposób znalazł się sam, by znów wrócić do czytania.
Wystarczy sobie sprawić małe dziecko.
Jakim cudem ma się czas na książki przy dziecięciu maleńkim? Oto trzy proste triki.
1. Karmienie piersią.
Jak wiadomo karmienie naturalne noworodka trwa godzinami. Dosłownie godzinami. A ile można śląpić w telewizor na trudne sprawy Magdy Gessler na dzień dobry? Każdy normalny mózg się lasuje po jakimś tygodniu, więc z troski o zdrowie własne i otoczenia trzeba zająć się czymś innym. Książki wpisują się idealnie, e-booki ponoć jeszcze lepiej. A że przy okazji możesz poczytać i dzieciu (zwłaszcza jeśli jak matka lubi thrillery policyjne o seryjnych zabójcach) to już korzyści są dwie.
2. Karmienia nocne.
Jak wiadomo większość dzieci nowonarodzonych śpi jak przysłowiowy zając pod przysłowiową miedzą budząc się często na konsumpcję. Po kilku dniach mniej więcej orientujesz się w czasotrwaniu przerw między wystawianiem bufetu. I teraz: położywszy dziecię spać ogarniasz siebie, jutrzejszy obiad (jeśli o tym pamiętasz, ja często nie), wczorajsze ploty i zrobiwszy wszystko co miałaś lub nie miałaś w planach patrzysz na zegarek i szacujesz czas pobudki. Wprowadzamy subiektywne kryterium decyzyjne - przykładowo jeśli pobudka wystąpi w okresie krótszym niż godzina - można spokojnie poczytać. Jeśli dłuższym - idziemy spać, masochistami nie jesteśmy. Oczywiście jest to warunek mocno ryzykowny, sama się na nim kilkukrotnie przejechałam, ale czego się nie robi...
3. Katar.
Na koniec sposób mało humanitarny, rzecznika praw dziecka uprasza się o opuszczenie poniższego akapitu. Jeśli desperacko zależy ci na poprawieniu swych osiągów czytelniczych to zafunduj swemu dzieciu małe przeziębionko. Dzieć zasmarczony nie zaśnie bez krztuszenia się w innej pozycji niż na twoim ramieniu, więc w czasie jego dziennej drzemki masz jak znalazł kilkadziesiąt minut spokoju na czytanie. A że z dzieciem wiszącym na ramieniu i tak nic innego nie zrobisz to wyrzutów sumienia brak. Biorąc pod uwagę, ze przy dobrych wiatrach tych drzemek dzieć może zaliczyć sztuk więcej niż jedną - kalkulacja jest prosta.
Et voila!
Sposoby te niżej podpisana testuje od ponad miesiąca i bilans jest na plus. Na pięć plus.
Sposoby te niżej podpisana testuje od ponad miesiąca i bilans jest na plus. Na pięć plus.
ja stosuje tylko sport jako metodę czytelniczą;p
OdpowiedzUsuńale Twoje chyba biją moje na głowę:)
u mnie to tylko prawie dwie godziny dziennie a u Ciebie...na pięć plus ;)
A nie,nie, nie jest tak pięknie. Nie pięć godzin dziennie. Pięć książek w styczniu ;)
UsuńMój czytnik zaległ pod łóżkiem jeszcze dzień przed porodem i do dziś tam leży, a o papierowej książce nawet nie marzę;) Ale chyba czas na jakieś zmiany;)
OdpowiedzUsuńCzas, czas, najwyższy czas, ale czytajac co u Was słychać nawet się nie dziwię, że ciężko go znaleźć ;)
Usuń