Podobno największą obelgą rzuconą w twarz matce z dzieckiem w domu jest "I co ty niby robiłaś przez cały dzień? Przecież widzę, że nic". Nim zaczniecie chórem unisono kiwać w zrozumieniu głową, to trzeba powiedzieć wprost - czasem jest to prawdą.
Wstajesz o luksusowej porze, dziewiąta rano. Pół dnia szlajasz się w piżamie. Twarzy nawet dokładnie nie umyjesz, o splątanych włosach i wczorajszym ciele nie mówiąc. Porządnego posiłku nie zjesz, tylko sączysz kawę za kawą, a między kolejnymi zimnymi łykami zerkasz na fejsbuka. Tylko nie tłumacz się, że jak na stojąco, to się nie liczy. Gdy nie stoisz i nie sączysz to przesiadujesz plackiem przed telepatrzydłem gapiąc się na śniadaniówki, kuchenne ewolucje i z doskoku anioła, co się od kilkunastu lat już buntuje. Tylko się nie dziw, że mózg ci topnieje.
Czasem kawałek podłogi zamieciesz, najczęściej tylko rynek. Odkurzacz może i włączysz, lecz dywanu już przelecieć nie łaska. Szczytem wysiłku jest umycie naczyń po mężowo-starszakowym śniadaniu. Łazisz z kąta w kąt pod nosem podśpiewując. Udajesz, że łydki ćwiczysz bujając się bez rytmu, bo nawet tego utrzymać nie możesz. I tak bimbasz do momentu, aż przybędzie reszta. Na rękę ci, że mąż wieczorem zupę ugotował, więc przynajmniej coś ciepłego zjedzą.
Osiem, dziewięć, dziesięć godzin bez pożytku żadnego. Osiem, dziewięć, dziesięć godzin wiecznego karmienia (przed telewizorem*), (odkurzaczem) odsmarczania, przewijania, na rękach noszenia, bujanio-śpiewania. Bez efektów. Dzieć i tak spać nie chce, płakać nie przestaje.
Chyba że na twoim ramieniu.
Chyba że na twoim ramieniu.
* nim ktoś rzuci hipokryzją (vide: ostatnie posty: 1, 2) śpieszę donieść, iż po nieprzespanej nocy nawet czytanie wymaga zbyt wiele
trzeba się wyluzować matko, nie rób nic! O!
OdpowiedzUsuńTo własnie robię ;)
UsuńJa to trochę rozumiem. Męczące obowiązki, ale w mojej głowie oznaczające "nic". Tylko człowiek mimo pomocy osób trzecich wieczorem pada na pyszczek. Na szczęście najgorszy okres mam za sobą, pierwszy rok jest straszny, potem już z górki. A na pazurki po zakończeniu ząbkowania. ;)
OdpowiedzUsuńHa! to i tak masz dobrze, gdy osoby trzecie ;) Ja sobie dałam pół roku na ogarnięcie sytuacji i skomlenie, że jest ciężko. Tylko nerw bierze, gdy czasem nawet na obowiązki czasu nie ma.
UsuńCzy Ty uważasz, że o faktycznie nic nierobienie? :P
OdpowiedzUsuńHmmm, a jak myślisz? ;) Ostatnie dni to na pewno. Dobrze, że mam czas dziś na zupę.
UsuńNiezłe nic nie robienie :) Toż to na pysk paść można od samego słuchania płaczu. Ja mogę w domu non stop coś robić i wieczorem jestem mniej zmęczona niż wtedy jak moje dzieciaki mają 'dzień jęczenia', wtedy czuję się po całym dniu jakby mi ktoś mózg wyprał.
OdpowiedzUsuńTak też czynię. Padam na twarz od dzieciowego marudztwa. I zawsze sobie mówię - byle do siedemnastej ;)
UsuńNiestety rzadko są takie dni, gdy dziecię w 100% współpracuje, bym mogła się lenić. :) http://naslonecznej.blogspot.com/
OdpowiedzUsuńMoje raczej z gatunku niewspółpracujących, ale niech jej będzie że ma półtora miesiąca dopiero ;)
Usuń" Tylko nie tłumacz się, że jak na stojąco, to się nie liczy " - Matko, jedziemy na tym samym wózku ! :D
OdpowiedzUsuńNo ba!, nie może być inaczej ;)
UsuńAle to wszystko, to jest masakra... Ja chcę robić, chcę działać, pracować, ale nie mogę... Za nic porządnego się nie wezmę, bo zaraz kwęki i jęki... Czepiam się tylko wszystkiego po troszku, a efektów nie widać...
OdpowiedzUsuńCzy ty aby nie jesteś u mnie w domu? ;)
UsuńPrzy jednej odchowanej kapkę Zo też mi się zdarzają takie dni... Dni szlafrokowe;) Cóż zrobić taki urok macierzyńskiego:D Swoją droga ktoś kto nazwał to urlopem był idiotą;]
OdpowiedzUsuńPS Też anioła oglądam z doskoku:D
O, dni szlafrokowe ;)
UsuńAaa i na pewno był to mężczyzna ;)
Ni nie robienie, przecież jesteś na URLOPIE macierzyńskim, prawda?:)
OdpowiedzUsuńNo ba! ;)
OdpowiedzUsuń