Posiadanie fanpejdża posiada kilka zalet, wśród nich najwyżej cenię możliwość wygadania się z następującym po nim nadzwyczaj pożądanym wirtualnym wsparciem i zrozumieniem. Nie wiem, czy dziś z biometem jest coś nie tak, czy może ta seria Łaciatego została skażona jakimś dopalaczem, ale Lulka przechodzi samą siebie.
Jak pisałam zaliczyłam dzisiaj chyba wszystkie błędy wychowawcze. Prosiłam (o chwilę spokoju), groziłam (że wyrzucę kredki i plastociasto), szantażowałam (że jak będzie cicho, to uśpię Ankę i będziem się razem bawić), przekupywałam chrupkami kukurydzianymi. Na nic me starania bo tornado szalało non stop. Strzeliłam sobie jednocześnie również w stopę mówiąc, że pojedzie do babci na parę dni i będzie spokój. No i teraz mędzi, że chce do babci. Tego wała! Byłoby za dobrze. Do przybytku jutro i bez dyskusji.
Ale ja nie o tym. Gdy po południu wstała cudem położona na drzemkę, przybył ojciec i po skrótowej matczynej relacji tudzież skomleniu zaproponował pannie spacer. Każdy zwyczajny człowiek/dzieciak/niemowlę zabunkrowany w domu od dobrych dni paru na hasło spacer powinien posikać się z radości i w te pędy pobiec się ubrać (oczywiście wcześniej przebierając zasikane wdzianko). Ale nie Lulka. Ta jakimś cudem woli zostać w domu z matką, która dała jej w kość dzisiaj porządnie i groziła zsyłką (bo się nawet zołza ojcu poskarżyła, że "mama krzyczała!"). Mała konsternacja, bo ewidentnie trzeba dzieciaka wybiegać, by może mniej przez następne godziny zbójowała. I zaczyna się walka na argumenty.
"Chodź, pójdziemy na sanki?" "Nie!" (a dni parę temu piszczała że chce na sanki, a nie mogła).
"Chodź, pójdziemy zobaczyć, czy są bałwany" "Nie!" (a na ostatnim spacerze liczenie bałwanów było celem samym w sobie).
"To ja idę sam porzucać się śnieżkami" (Zasada przekory technik negocjacyjnych plus dotychczasowe uwielbienie śnieżek). I znowu "Nie. Ja zostaję w domu!".
Matka ręką machnęła, dziecię zostawiła z tatuśkiem - niech kombinuje. Poszła po odkurzacz, by nerwy odreagować. Odkurza. Po dwóch minutach przychodzi panna w pełnym zimowym rynsztunku wymachując wskazującym paluszkiem i rzecze: "Idę po żelki!"
To kup i mi.
I to sie nazywa sila argumentu :)
OdpowiedzUsuńDobry mąż, dobry!
UsuńNo i jednak się da :) dobrze, że nie tylko ja jestem matką nie idealną.
OdpowiedzUsuńU nas to cała zasługa tatuśka, tatuśka nieidealnego ;)
UsuńTo dzisiaj jest jakiś taki parszywy dzień... U mnie potrójne darcie japy na 80% swoich możliwości...
OdpowiedzUsuńChłop mnie wieczorem oświecił, że pełnia chyba była ostatnio ;) Jak ja się cieszę, że dzisiaj tylko jedna panna na pokładzie...
UsuńPrzynajmniej mu się udało. Ja parę dni temu chciałam moich wygonić na zakupy, to Filip się popłakał na sam widok kurtki;) A też sika po nogach na samo słowo spacer;)
OdpowiedzUsuńOjej, bidoczek. Zła matka, zła ;)
Usuń