Mam żal do klasycznych portali oraz popularnych czasopism o fałszowanie prawdziwego obrazu rodzicielstwa. Mleczna droga usłana jest różami, miłość rodzica przezwycięży wszelkie kryzysy i inne takie pierdy-śmierdy. Oglądając niedawno niezawodne DDTVN czy też inne PnŚ dowiedziałam się, że po trzecim miesiącu życia tylko 15% dzieciarni karmionych jest piersią. Wiem dlaczego. Najpierw nawał, potem kryzys szóstego tygodnia, a jeśli któraś się wcześniej nie złamała dokarmianiem, to potem nadchodzi kosiarz ostateczny - kryzys trzeciego miesiąca
Szperając na szybko na temat kryzysu trzeciego miesiąca (zwanego również kryzysem laktacyjnym) oraz sposobów radzenia sobie z nimi takie oto informacje uzyskałam (kompilacja własna):
"Kryzys laktacyjny pojawia się zazwyczaj w 3 i 6 tygodniu życia dziecka oraz w 3 i 9 miesiącu. Charakteryzuje się tym, że piersi są miękkie, mleko z nich nie wycieka, a dziecko wydaje się być głodne i niespokojne. Jak sobie z nim radzić?
- jak najczęściej przystawiaj dziecko do piersi (takie zwariowanie karmienie "na okrągło" nie potrwa dłużej niż 2-3 dni) - nawet co godzinę, a w nocy co 2-3;
- nie podawaj dziecku butelki ze sztucznym pokarmem;
- bądź spokojna i dobrej myśli - Ciesz się tym, że masz dziecko, sprawiaj sobie przyjemności (...), nie przejmuj się domowymi obowiązkami. Teraz jedyną ważną sprawą jest nakarmienie dziecka, a to się uda, jeśli sama będziesz spokojna i zrelaksowana"
Wydaje się proste i mało stresujące, prawda?
A teraz rzeczywistość. Dziecko przystawiasz, a jedyną reakcją jest wrzask opętanego, odpychanie, głowy odwracanie i znów wrzask. Karmienie na okrągło odpada, dzieć się raczej powietrza z nerwów nałyka i potem odgazowuj przez kolejne trzy godziny. Dziecko nie je, ty i twoje otoczenie mówi: płacze bo głodne, głodne, bo płacze. Płaczesz więc i ty, głównie z frustracji. Ostatnią deską ratunku są nocki i tylko dzięki nim pocieszasz się, że dziecko ci się nie zagłodzi (choć przecież wiesz, że się nie zagłodzi, ale z braku pomysłów zmysły tracisz).
Spania nie ma i z powodów podanych powyżej żadne tam tulenie do piersi ukojenia nie daje, raczej z dzieciem na ramieniu chodzisz po tych czterdziestu z hakiem metrach kwadratowych. Chcesz odłożyć, znów wrzask. Próbujesz posiłkować się wózkiem machając ręką na wcześniejsze deklaracje, że nie będziesz usypiać w bolidzie. Ale, jak na złość, wózek nagle wrogiem, w wyniku czego nawet zwykły spacer okupiony potem (twoim) i łzami (dziecka).
Każą relaksować się (buahahaha!), przeleżeć z dzieckiem dwa-trzy dni cięgiem w łóżku (seriously!? z jednym może tak, ale gdy starszaka masz w domu - no way!) i walczyć o karmienie (patrz powyżej). Bułka ze zjełczałym masłem.
Dzieć najczęściej przechodzi wtedy kolejny z niezliczonych skoków rozwojowych, odpowiedzialnych za jego nieprzewidywalne zachowanie, ale brakuje mi tego, że nigdy w tym kontekście nie pisze się o matce.
Mam roboczą teorię, że pod koniec trzeciego miesiąca spotykają się: kryzys dziecka z kryzysem kobiety jako matki. W trakcie pierwszych kilkunastu tygodni najpierw dochodzisz do siebie po porodzie, walczysz z problemami karmienia, nie bez bólu przestawiasz się na chaotyczny tryb spania i czuwania, a często w gratisie dostajesz kolki niemowlęcia. Jesteś najzwyczajniej w świecie zmęczona, a początkowa euforia (bo bobo!) ulatuje gdzieś w przestworza. Czekasz na koniec trzeciego miesiąca, kiedy sporo (kolki!!) powinno się unormować, a tu lipa. Sfrustrowana ciągłym niedospaniem i "czemu nagle znowu ryczy?", podjudzana życzliwymi opiniami ("jak napchasz butlą, będzie spało") masz ochotę karmienie piersią rzucić w pierony. Been there, done that!
Kobiety drogie moje. Najprawdopodobniej przyjdzie i do was kryzys trzeciego miesiąca. Będzie ciężko, cholernie ciężko. Wciskać będziecie dzieciaka każdemu chętnemu i niechętnemu, byle samej nie nosić. Kląć będziecie, czemu tej chusty wcześniej nie opanowałyście. Wyrzućcie w te pędy mądre poradniki, szukajcie osób, które przechodzą/niedawno przechodziły przez to samo. Czytam kolejne historie i się cieszę (wiem, perfidnie!, wiem, te złe fora!), że nie tylko ja tak mam. Jak możecie - ściągajcie posiłki zewsząd: chłopu nakażcie urlop lub wcześniejsze wracanie, starszaka wyślijcie do babci, cokolwiek. Machnijcie ręką na "nie będzie robić sobie ze mnie smoczka", "nie będę z nim spać, bo się przyzwyczai", o domowym burdlu łaskawie zmilczę. To tylko parę dni. Podobno da się to przeżyć bez strat w ludziach i karmieniach. Aż do następnego razu. Piszę to ja, korzystająca z piętnastominutowych drzemek dziecia.
PS. Jak widać obie panny wzrokiem dzielą moje oburzenie zaistniałą sytuacją.