Ok. Trzeba to w końcu napisać. Czwarty miesiąc był najtrudniejszym w naszej krótkiej wspólnej karierze. Można to było zapewne wywnioskować po mojej frekwencji i nastroju, jaki ostatnio generowałam. Tak naprawdę przyczyna była/jest jedna. Karmienie. Nie wdając się w szczegóły, być może kiedyś zbiorę się na bardziej osobiste ogarnięcie tematu, ale ostatnie tygodnie dały nam zwyczajnie po tyłku. Ance, mnie, Lulce i chłopu.
Ale coby już porzucić smętnonastrój...
Ale coby już porzucić smętnonastrój...
Pierwsze wyjazdy-rozjazdy za nami. Anka cudownie zaskakiwała przesypiając świąteczne podróże, ewentualnie budząc się kilka kilometrów przed celem i syreną oznajmiając, ze moglibyśmy już dojechać. Ogromne podziękowania należą się również GDDKiA za ukończenie w końcu A4 na odcinku Kraków-Rzeszów.
Ponadto matka zaliczyła, pierwszy bez Anki od Anki narodzin, wypad w miasto. Na dodatek ze starszą w ramach suplementacji skrajnych niedoborów poświęconego sobie czasu. Wypad ów obejmował zasadniczo wizytę w Krakowskiej Jaskini Solnej, ale kto by pomyślał, że Lulencja po kilkumiesięcznej przerwie zapomni, jak to jest jeździć MPK. Dodatkowa atrakcja zaliczona na plus, ale jak na rasową blogerkę przystało, matka nie wzięła aparatu, by uwiecznić radości. W tym samym czasie panna Anna umilała życie tatuśkowi, a jako że jest to (Anka, nie tatusiek) egzemplarz mocno matkolubny, to tatusiek z pewnością się nie nudził.
Co do Ankowej matkolubości, nie obejmuje ona butlą karmienia, ale już do odbijania, bujania, usypiania czy wózkiem jeżdżenia matka jest niezbędna. W trybie pełnej wyłączności. Taka karma. Chociaż wczorajsze doświadczenia (ojcowy spacer z młodszą bez wrzasków) uruchamiają nadzieję.
A jak Ankowy rozwój? Panna odkryła że ma ręce, a tymi ręcami najlepiej łapać mamy ręce, więc sczepione wiecznie leżymy. Ponadto nader imponuje szybkość wzrostu paznokci, dzięki czemu matka co dzień ma nowe malunki na ramionach - tatuażystka i to za friko. Na plus można zaliczyć wzrastającą ilość minut, w ciągu których nieprzerwanie panna Anna potrafi zająć się sobą bez matczynej ingerencji. Tak do dziesięciu.
I to wsio chyba na dzisiaj. Pełna wiary, że kolejny miesiąc nie da tak po garach oddalam się ku korzystaniu z błogiej, chwilowo niczym niezmąconej ciszy świadoma, że około godziny drugiej czeka mnie jeszcze około półtoragodzinna dyskusja z panną Anną, że warto jeszcze iść spać.
*Sama panna Anna dziwi się, że matka tyle zdołała napisać, skoro jednak tak naprawdę to był miesiąc wrzasków.
10 minut to juz niezły czas :)
OdpowiedzUsuńA panna Anna na pewno zdziwiona matczyna produktywnością :)
Patrząc na długość tekstu - jest nadzieja! :)
OdpowiedzUsuńJa też zaliczyłam jeden wypad bez Poli ! Wprawdzie trwał on godzinę i mąż mój krążył w okolicy w razie alarmu - ale to zawsze coś...;)
OdpowiedzUsuńMina mówi wszystko :)
OdpowiedzUsuńCzyli nie jest źle?
OdpowiedzUsuńU nas się udało wyłącznie dzięki butli. Inaczej sobie nie wyobrażam.
OdpowiedzUsuńpanna Anna po prostu ma charakterek. Fajnie, że wypad ze starszą się udał. pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńOj tak, charakterna baba. Pozdrawiam i ja :)
OdpowiedzUsuń