19.4.15


Ostatnio pisałam, że typową reakcją na me własne nastrojowe doliny jest zapuszczanie na słuchawkach smętnodźwięków w celu ostatecznego dorżnięcia (się). Trzeba się jednak przyznać i do tego, że zbyt długie przysmęcanie każdemu (w tym i matce) może się znużyć. W celu zachowania równowagi w matkowym mikroświecie należy więc co jakiś czas w ramach odsmętnego detoksu wygrzebać z playlisty parę zapomnianych perełeczek rozjaśniających. A jako, że zapowiadałam przebranżowienie bloga, oto i one. Dzielę się chętnie. Jednocześnie zastrzegam, że nie są to typowe kolorowo zajarane pioseneczki (ok, może nie wszystkie). Raczej przykłady tego, co subiektywnie matce zawsze w głowie poprawia. 

1. Charlie Winston "Like a Hobo"  - bo każdy kiedyś chciałby zostać włóczęgą.

2. JackPenate "Let's all die"- proszę się absolutnie nie sugerować tytułem.

3. The Rapture "The Coming of Spring" czyli jazgot pierwsza klasa. Jeśli potrzebujesz w szybkim czasie postawić się na równe nogi - znaczy ogarnąć się z marazmu - to tylko ten energetyk. A tak naprawdę całe "Echoes" dają kopa.

4. Hercules and Love Affairs "Blind" - nawet głos Antony'ego - czołowego depresanta ubiegłej dekady nie zmienia pozytywnego odbioru.

5. John Davis and the Monster Orchestra "Love Magic" - utwór na kryzysy najgorsze. Gdy matka ma ochotę poszukać najbliższego mostu, to akurat te siedem minut z hakiem wystarcza, by jednak zawrócić i wszamać dwie paczki draży czekoladowych. A od draży zaczyna się rekonwalescencja.

6. I żeby nie było, że się matka od popu kompletnie odcina, to mało co tak pomaga na nastrój jak gibnięcie nóżką przy:
Kelly Rowland "Work (Freemasons Remix)"

Justin oh! Justin "Like I Love You"

Monika Brodka "Krzyżówka dnia"
Ja już tworząc tego posta pojaśniałam tak ze trzysta razy, a wy?

4 komentarze: