Spokojny sen dziecka najcenniejszą nagrodą dla steranego i często wkurzonego rodzica. Rzadko jednak zdarzają się okazy zasypiające same z siebie w każdym możliwym miejscu i czasie (ja nie znam, a wy?). Uzyskanie tak rozczulającego i serce ściskającego widoku śpiącego dziecka wymaga zazwyczaj walki składającej się głównie z rodzicielskich sprytów i podchodów, czasem tylko okraszanych przekupstwami lub innymi szantażami, a całość jest okrutnie wyczerpująca (ręka w górę - kto lubi usypiać dzieci własne lub cudze?). Nie dziwota więc, że rodzic orze jak może i najczęściej wyrzuca za okno wszelkie dobre rady dotyczące dobrego zasypiania "byle tylko poszło spać".
Ja też radami szastać nie będę. Co więcej - przyznam się tu i teraz, że my, Debiutujący popełniamy sporo możliwych błędów w tym temacie. (Gros materiału dowodowego dotyczyć będzie młodszyzny ;)
1. Usypianie przy jedzeniu
Póki Anna korzystała z matczynej produkcji bez wahania wykorzystywałam efekt upojenia mlecznego. Również teraz przed spokojną drzemką panna musi swoje wydoić i dopiero po napełnieniu brzucha odpływa. Powiecie: fizjologia, i nie skłamiecie. Dodam więc, że efekt pełnego brzucha tudzież wcześniejszego rytmicznego memłania wykorzystuję również na starszej. Gdy Lulencja za długo baraszkuje (choć ewidentnie zmęczona), a pora drzemki niemożebnie się oddala, bez skrupułów wręczam jej miskę chrupek kukurydzianych i przynoszę kocyk, bo wiem że za chwilę się może się przydać.
2. Ciemność, widzę ciemność!
Jedni radzą, aby unikać maksymalnej ciemności podczas snu, by dziecko nauczyło się odpoczywać również w warunkach pełniejszego oświetlenia. Sama jednak coś gdzieś kiedyś, że dla zdrowego snu nocnego należy zapewnić najciemniejszą ciemność. Idąc tym ostatnim tropem, robimy dobrze na full zasuwając żaluzje, ale problem pojawia się "w gościach", gdzie położenie Lulki spać przed nastaniem naturalnego zmierzchu graniczy z cudem - o dziennej drzemce nie wspominając. Dość powiedzieć, że jedna z babć już zainwestowała w żaluzje, by wniusiuniuna o sensownej porze lądowała w wyrze.
3. Usypianie w wózku.
Panna Anna przechodziła etap wstrętu do spania w wózku już dwukrotnie, a powroty na włączonej syrenie nie należą do moich ulubionych atrakcji, więc tym bardziej doceniam spacerowe spanie w wózku. Natomiast Ojciec Debiutujący wykazuje wysoką skłonność do korzystania z tego sposobu o każdej porze w samym środku domu. Myślę, że ma to po swojej mamie. Pociesza mnie jedynie fakt, że jest za leniwy na jeżdżenie z dzieckiem w aucie ;)
4. Usypianie na siłę.
Nawet, moi mili, nie wiecie ile mi krwi napsuło, usypianie starszej "bo już pora, bo jesteś zmęczona, bo do jasnej cholery masz iść spać". Zakodowane miałam w głowie jeszcze nawet niedawno, że Lulka po obiedzie ma iść spać i koniec. Nie chciała? To kombinowałam, prosiłam, groziłam, przekupywałam, a ona i tak urządzała z łóżka spierdalamento. A ja? A ja dostawałam szału. Aż kiedyś otrzeźwiałam i stwierdziłam: nie, to nie, jeszcze sama do mnie zmęczołku przyjdziesz, żeś zmęczona. I o dziwo, przychodziła. Przychodzi czasem dalej, oczywiście nie zawsze, ale wyluzowanie pomogło. (ok, to będzie ta jedna rada, którą nie szastam ;)
Ok, poprzednie punkty to powiedzmy "wybryki" w porównaniu z ostatnimi dwoma punktami. Czas na grubszą sprawę.
5. Usypianie na rękach
Jeden z największych grzechów usypiania Anki. Od noworodeczka już siódmy miesiąc mija na usypianiu na rękach. W połączeniu z rytmicznym bujaniem jest to najczęściej wykorzystywany sposób. Kręgosłup matki woła oczywiście: "litości!!", więc matka korzysta z chusty, co, tak na oko, powoduje pogłębienie problemu. Co ciekawe, ojciec nie buja, bujanie ojca wkurza. I wstyd powiedzieć, ale nie wiem, jak on prawie codziennie usypia dziecko na noc. Podglądnąć się boję, a gdy pytam to otrzymuję wyłącznie uśmiech pełen męskiej dumy, you know ;)
A na koniec zostawiłam najgorsze (żeby nie było, w mojej opinii).
6. Kciuk
Panna Anna smoczków nie uznaje, zwłaszcza gdy odkryła, że ma palucha. Wypróbowała z sześć, kolejne przestaliśmy kupować, bo to tylko strata kasy. Ssie więc tego kciukola przed zaśnięciem, każda podmianka na smoczka kończy się wybudzeniem. Matka pociesza się tylko tym, że nie całą noc paluch jest w buźce. Ale wizja pokrzywionych zębów i seplenienia śni się, notabene, po nocach.
Uff, wyrzuciłam z siebie. Strach mnie bierze na samą myśl, że trzeba będzie niedługo oduczać, zwłaszcza pannę Annę, tych haniebnych praktyk - sama nie zmądrzeje chyba, co nie? Odsuwam w czasie: a bo zęby, a bo katar, a bo nie dzisiaj, bo głowa mnie boli. I niby ta matka starsza, teoretycznie bardziej doświadczona, a i tak pójdzie na skróty, jeśli chodzi o święty spokój. Ech.....
BożeszTyMój...moja zasypia sama. Idzie do łóżka i bach. Czasem pogada jeszcze ze mną ale wiadomo, ze jak idzie do siebie to zaraz zapadnie cisza. Czasem też czytamy książeczki. Ostatnio jednak pada, jak muszka owocówka. Także no.
OdpowiedzUsuńW mniejszych czasach pierś była usypiająca. Smoczek też ale ten się rozpołowił i odszedł w niepamięć ;)
Oj pamiętam ten bolący kręgosłup i bujanie do upadłego. Tak człowiek walczył niby o sen dziecka, a tak naprawdę o własny relaks. Dobrze, że moje już z tego wyrosły - szkoda tylko, że z dwóch drzemek też ;)
OdpowiedzUsuńZe starszą też jakoś łatwiej. Rytuał odbębnić trzeba, posiedzieć aż zaśnie takowoż, ale młodsza to dopiero daje czadu ;) I gdyby jeszcze tego smoka chciała, to nie.
OdpowiedzUsuńJakby młodsza z dwóch drzemek wyrosła to bym chyba na twarz padła dokumentnie ;) Czyli nie tylko ja tak miałam? ;P
OdpowiedzUsuńbo ona jest wymagająca:) lubi tylko najlepsze towary ;)
OdpowiedzUsuńTeż przeszliśmy mniej więcej przez podobne etapy, ale na koniec skutecznie zadziałała taka metoda:
OdpowiedzUsuńhttp://kashtanky.com/2015/04/5-trikow-jak-odstawic-dziecko-od/