W życiu każdego dziecka przychodzi taki moment, że w opinii mądrzejszych należy zacząć konsumować coś więcej niż mleko. Niestety i panna Anna wyrosła na tyle, że czas zapoznać się z łyżeczką. Nie to, żeby matka była na to jakoś super gotowa. Ale jak mus to mus.
Pierwsze dziecko. Pamiętacie tę ekscytację? Ja pamiętam. Czekanie na magiczny skończony czwarty miesiąc życia. Odliczanie dni (i godzin). I jest. Można! Łyżeczka przygotowana, papu podgrzane, urocze śliniaczki, dziecko wykrzywiające się w bujaczku, aparat w pogotowiu. Bajeczna sceneria. Pilne notowanie, co dziecku posmakowało. Radość ze zjedzenia pół słoiczka. Zaniepokojenie, bo delikatna wysypka. Pierwsze kaszki, zupki, deserki. I emocja przy każdej nowości - czy posmakuje, czy zje, co pokaże się w pieluszce. (Ej wy, co tak śmiejecie się w tylnej ławce, przyznać się, że było inaczej). No i nie zapominajmy o licznych zdjęciach rozkosznie utytłanego bobasa.
Przyszedł czas drugiego dziecka.
Rozpoczęcie.
Mija czwarty miesiąc życia Anki. Chłop podszczypuje: "Hej! idziemy po słoiczki?". "Nie no, poczekajmy jeszcze, dopiero co skończyłam kp, niech się dziecko na dobre do paszy przyzwyczai". Czwarty miesiąc skończony. "Poczekajmy jeszcze, dopiero co zmieniliśmy smoczek do butli. I zęby chyba jej idą, nie ma się do czego spieszyć" - "Ale Lulka już wtedy już jadła". "No wiem, wiem, ale spoko cool". Mija piąty miesiąc. Uskuteczniam prokrastynację, ale chłop mi żyć nie daje: "No dooobra".
Słoiczki czy domowe?
Przy Lulce zaczynałam od słoiczków, potem jechałam na produkcji własnej. Teraz matka się rozdwaja. Domowe mają jedną niepodważalną zaletę - są tanie. (O kwestiach zdrowotnej przewagi domowych i trujących właściwościach słoiczków pozwólmy zmilczeć). Wrodzone skąpstwo i troska o środowisko naturalne broni mnie przed wyrzucaniem 3/4 zawartości ze słoikiem. Lulka zjeść nie chce, a rodzice dojadający po dzieciach to podobno jakieś obrzydlistwo. Słoiczki także mają jedną niepodważalną zaletę - zakres czynności, które trzeba przy nich wykonać obejmuje wyciągnięcie z szafki, przełożenie do garnuszka liliputuszka i podgrzanie. Tak, że matka w rozdwojeniu trwa.
Wykonanie
Ok, panno Anno. Siadajże w tym bujaku. Maszże tę kolorową tetrę po Lulce, na której niesprane plamy po marchwi i groszku nie będą aż tak widoczne. Pierwsza łyżeczka. Pluj. Druga łyżeczka. Pluj. Trzecia łyżeczka rozmazana na bluzce pod tetrą. Czwarta łyżeczka na bujaku. Piąta na matce. "Szósta ostatnia łyżeczka i dam ci spokój. Ale ty szpinak miałaś jeść, a nie własne stopy, hę?" Czas operacji 27 minut. Efektywność spożycia - mikrogramy. Na myśl, że szpinaczek jest właśnie popijany 210 ml mleka robi mi się słabo. I tak dzień w dzień.
Wnioski
No brak już tego efektu świeżości, podekscytowania,cierpliwości, brak... O zapisywanych uśmieszkach litościwie nie wspomnę. Mignęła była myśl mi, by wrzucać papkę do butli i tak niech doi, mniej paprania, mniej sprzątania, spokojniejsze nerwy. Ale nie. Twarda będę. W ryzach i postanowieniu trzyma mnię świadomość, że jeśli Anka nie będzie znacznym odchyleniem od Lulki (choć pod innymi względami uparcie pokazuje, że jest) to za kilka miesięcy karmienie będę mieć z głowy. Zostanie mi tylko sprzątanie.
PS 1. Czy Anka jednak nie mogłaby jechać na mleku tak załóżmy do trzeciego roku życia? Obiecuję, że butlę zamienię na kubek.
PS 2. Miałam zamieścić zdjęcie słodkiej marchewkowej Anki, no ale Internet to świnia przecież i za dziesięć lat na pewno koledzy wygrzebią....
Poczekaj jeszcze 2 miesiące i daj do ręki. Lato będzie, w pampku posadzisz :-)
OdpowiedzUsuńTaki jest plan ;) wtedy wilk syty i matka cała ;)
OdpowiedzUsuńNo i git. Tylko sprzątanie :-)
OdpowiedzUsuńJa przy Filipie już w momencie urodzenia miałam w domu zapas słoiczków i doczekać się nie mogłam. Mimo karmienia piersią już po 4. miesiącu zaczęłam szaleństwo. Były zdjęcia, śliniaczki i ta cała śliczna otoczka... A w weekendy cała rodzina stała za plecami i miny do ogłupiałego dziecka strzelała... A teraz? Niby wiem, że niedługo trzeba będzie, że Zośka łapki do naszego jedzenia wyciąga, że za chwilkę pół roku kończy, ale mi się zwyczajnie nie chce... Karmienie piersią jest dla leniwych, zdecydowanie ;)
OdpowiedzUsuńJa to matka butelkowa, ale zdecydowanie też leniwa.
OdpowiedzUsuńJa po ostatnim pogryzieniu z chęcią przestawiłabym Zośkę na butelkę, ale na butelkę jestem chyba też za leniwa ;)
OdpowiedzUsuńZośka nie gryź matki! A ty nie przestawiaj. Mówi ci to matka, co za kp odrobinę tęskni ;)
OdpowiedzUsuńTeż o tym pomyślałam - dzieci powinny jechać do butli do 2 roku a potem samodzielnie powinny jeść :P
OdpowiedzUsuńHaha, ja do tej pory mam walczę z karmieniem mojego dziecka ( 13 mc ), jak zasiadamy do jedzenia to wzdycham... Z zazdrością patrzę na mamy, które karmią swoje pociechy w parku łyżką! U mnie skończyłoby się to myciem dziecka, siebie i wózka. A i tak niewiele by zostało zjedzone. No nic, trzeba być cierpliwym. Może jak będzie miał 3 lata, to będzie lepiej :D
OdpowiedzUsuńPrawda, że byłoby to najbardziej optymalne rozwiązanie. Na pewno przyjazne dla środowiska. Ile prania i dodatkowych zakupów ubrań i pieluch tetrowych by oszczędzono.
OdpowiedzUsuńZ własnego doświadczenia powiem, ze trzylatki radzą sobie same dużo lepiej. Ilość burdlu pozostaje jednak na podobnym poziomie ;)
OdpowiedzUsuńOh God, WHY!
OdpowiedzUsuńPowiem ci why: rozlewanie, przelewanie, wyrzucanie za siebie gdy matka nie widzi najlepszą zabawą ;)
OdpowiedzUsuń