Jakimś dziwnym prawem dopadło nas zasmarkanie. Reakcja alergiczna na upały? Cholera wie. Anka pewnie odchorowuje przewijanie tyłka na przystanku o osiemnastej, ojciec ćwiczenia terenowe na wygwizdowie, a ja pewnie dostałam w pakiecie, coby nie było im smutno. Uchowała się jedynie Lulka, więc w ramach profilaktyki codziennie wypuszczana jest do żłoba. Żeby podkreślić powagę sytuacji powiem jedno: ojciec wziął zwolnienie z pracy. Na całe trzy dni! Lepszej decyzji nie mógł podjąć. Choć, po prawdzie, mówię to głównie z mojego, mocno egoistycznego, punktu widzenia.
Matka ucieka z domu. Codziennie. W sposób przecież mocno usprawiedliwiony. Mimo sakruckich upałów nawet nie wiecie jak mi dobrze wędrować z Lulką na przystanek, jazdę z nią w autobusowym skwarze/zimnicy (w zależności od modelu), spacer powrotny za spocone łapki, jakieś zakupy, lizaki, precelki. I nawet "mamo siku!" tuż przed przyjazdem autobusu coraz mniej groźne.
Czas spędzony z Lulką. Zdecydowanie jego ilość mocno się ostatnimi dniami zwiększyła. Zawóz/odbiór ze żłobka. Popołudniowe godziny na placu zabaw (ok, również z książką). Wspólne usypianie. Mam nadzieję, że to będzie procentować.
Czas tatowy z Anką. To on siedzi z nią rano, gdy ja odstawiam Lulkę. To on siedzi popołudniami, gdy wracamy. On usypia na pierwszą drzemkę, kąpie, karmi, kładzie spać wieczorem. W niepamięć poszły czasy, gdy przy mnie i tylko przy mnie Anka zasypiała. Coraz bliżej perspektywa wyjazdu weekendowego tylko z Lulką. Tak, taka jestem wyrodna.
Odpoczywam. Mimo zapchanego nosa, łzawiących oczu, ogólnego rozbicia - odpoczywam. Nie fizycznie, a psychicznie. I napiszę coś mocno niepopularnego, ale odpoczywam od Anki, naszego przesiadywania sam na sam przez większość dnia, codziennej zbawiennej (dla Anki), ale i nużącej (dla mnie) rutyny. Pewnie ciężko będzie się przestawić od nowego tygodnia, ale tym bardziej teraz łapię chwile, te małe rzeczy.
I chyba dawno nie pisałam. I pewnie zapeszę. Ale dobrze jest. Fajnie jest. Mimo zasmarkania.
0 komentarze:
Prześlij komentarz