1.6.15

Ten post miał pojawić się na Dzień Matki. Bo jest o mnie jako matce odkrywającej proste rzeczy na nowo. Bywam więźniem hipertroficznego kompleksu matki idealnej. Samodzielnie leczę się z tego, próbując ze sfrustrowanego przelać w kreatywne lub zwyczajnie akceptowalne.

Na pierwszy rzut poszła kwestia wolnego czasu. Uwielbiam ideę piętnastu minut dziennie codziennie. Tylko dla siebie spędzone na siebie. Z drugiej strony znów czasem zwyczajnie się nie da lub gdy się da (godzina dwudziesta trzecia częstego wieczoru) to sił brak. W celu wyeliminowania.....bądźmy realistami.... ograniczenia nerwów i wkurzów postawiłam na nowy cel o roboczym tytule: znaleźć przyjemność dla siebie pomimo pozornie niesprzyjających warunków zewnętrznych. 

Sprawa pozornie prosta: tak zorganizować sobie czas, przestrzeń i nastawienie, by wkurze ("nie mam kiedy!") wykorzystać kreatywnie ("a czemu nie teraz?"). Łączyć przyjemne z pożytecznym lub chociażby koniecznym. Najprostszą i jedyną drogą staje się wyrzucenie do kosza argumentu: "piętnaście minut dla siebie będzie spełniać terapeutyczną funkcję tylko i wyłącznie wtedy, gdy odbędzie się bez dziecka". A figa z makiem. Traktuję to jak wyzwanie - w jakich, czasem abstrakcyjnie trudnych, warunkach zdołam jeszcze wykrzesać coś dla siebie. 

Szybka prasówka z kawą (i Anką mnącą Bułeckę). Odpowietrzanie dziecka (i szaleńczy taniec) przy na nowo odkrytym "Somebody told me". Kąpiel starszakowej, podczas której czas na maseczkę i odżywkę na włosy. Plac zabaw, książka do torby i troskliwy głos Lulki "Mamuś, to ty sobie czytaj książkę". (Wiadomo, że zapewne coś kombinuje, ale plusy i tak przeważają). Wyjście na spacer, gazeta pod wózkiem, śpiące dziecko nawet się nie zorientuje, że chodzimy w kółko po tym samym placu pod kościołem.

Nie twierdzę, że to złoty środek. Nie będę przekonywać, że inaczej się nie da. Oczywiście, że należy walczyć o czas wyłącznie dla siebie, bez jęczących dzieci, bez wiecznego sprzątania/gotowania/szykowania/malowania/wycierania. Wcisnąć dzieciarnię w ramiona mniej lub bardziej chętnych krewnych/znajomych/przyjaciół i pójść w długą choćby na godzinę. Lecz gdy czasem zwyczajnie się nie da, to odrobina takiej gry zdecydowanie poprawia nastrój a wygrana, o dziwo!, zdarza się częściej niż się spodziewam.


4 komentarze:

  1. No to i od dziś ja wykorzystuję wkurze jak trzeba :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja "chwilę bez dzieci" mam niestety tylko wtedy, gdy dzieci śpią więc już od dawna praktykuję "chwilę dla siebie" z dzieckiem przy boku ;) Raz się to udaje, raz nie, ale co skorzystam, to moje ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. O widzisz. To ja sumie jakoś niedawno na to wpadłam. Wcześniej wieczne frustracje, że na siebie czasu nie mam.

    OdpowiedzUsuń