Ostatnimi czasy popularne stało się ujawnianie nieznanych faktów o sobie przez mniej lub bardziej znanych blogerów/ki. Przyszedł czas na matkę, by podzieliła się faktem jednym, acz szokującym.
"Nazywam się Matka Debiutująca. Siedem miesięcy temu wystąpiłam z szeregów MLEChNA czyli Międzynarodowej Ligi Entuzjastów Chusteczek Nawilżanych (z ang. ILBE - International League of Babywipes Enthusiasts)."
Będąc matką pojedynczą oszałamiał wybór chustek dotyłecznych - porównywałam składy, czytałam recenzje, z czujnością obserwowałam reakcję zainteresowanej części ciała. Zakończenie etapu pieluchowania starszej spowodowało spadek zainteresowania tymi produktami do zera. Zanim na świat przyszła druga, kompletując wyprawkę z rozpędu zapas został poczyniony....i do dziś pozostaje okazjonalnie używany.
Skąd ten twist?
Przede wszystkim ze znalezienia tańszej, środowiskowo i dotyłecznie przyjaźniejszej alternatywny = wacik + woda.
Kiedyś się już przyznawałam, że na dziecku oszczędzam i jest mi z tym dobrze. Zgroza mnie ogarnia licząc, ile wydaję na mleko i pieluchy (wielorazówki czekają na wypranie). Rozglądam się za kolejnymi wydatkami do obcięcia. Na pierwszy rzut poszły właśnie chustki. Jak wspomniałam, jeszcze ze starszą przetestowałam ich multum. Idealnych nie znalazłam. Niektóre dobrze wycierały, inne dłużej zachowywały nawilżenie, jeszcze kolejne łatwo się wyciągały. Wszystkie zbyt mocno pachniały i za często schodziły ;)
Ktoś powie. Ok, ale na wycieraniu tyłka zastosowanie chustek nawilżanych się nie kończy.
Ha! Tu trafiamy na moment, gdy czuję się kompletnym wyrzutkiem. Przykładów alternatywnego wykorzystania chustek dotyłecznych doczytałam kilkadziesiąt: przykładowa lista choćby tu. Nie powiem, kilka razy spróbowałam, ale: albo robię coś nie tak, albo wzięłam chusteczki nie te, albo burdel w domu mam zbyt wielki. Szału nie było; woniało słodkością, to fakt, ale te same lub lepsze efekty uzyskiwałam przy pomocy wody i Ludwika.
Choć autograf Lulki na dwóch krzesłach jak stał tak stoi.
Lecz żeby nie było - dwa zastosowania chusteczek znalazłam.
1. Wyjazdy bliższe lub dalsze.
Tu fakt przyznać trzeba. Chusteczki najlepsze do szybkiego wytarcia pupy, buźki, wysmarowanych łapek.
2. Szybkie zajęcie znudzonej starszakówny.
Jeśli szaleju się naje, a chwilowo marzysz, by zajęła się sobą, bo masz obiad/wrzeszczącą młodszą/kroplówkę z kawy sobie do zaordynowania (niepotrzebne skreślić), to gdzieś na wierzchu mniej lub bardziej nieopatrznie zostaw paczuchę otwartą. Uprzednio akceptując ewentualne straty masz spokój chwilowy siebie i sumienia zapewniony.
Bo trzeba wam wiedzieć, że sceptycyzm chusteczkowy nie jest przekazywany po linii matczynej. Lulka bowiem jest zdania, że akcesorium to stanowi element niezastąpiony i niezbędny do porządkowania wszelakiego: od polerowania luster, okien i podłogi, przez czyszczenie balkonu po mycie główek lali, najlepiej tej o bujnej fryzurze.
A teraz piłeczka do was. Wskażcie, co robię nie tak, że mi chustki tyłka osobistego nie urywają? ;)
PS. Oprawa ilustracyjna średnio do tematu pasująca, ale ziomalka mi sprzed oczu zejść nie chce.
0 komentarze:
Prześlij komentarz