26.7.15

Przyznam się od razu. Nie wiem. Nie wiem, jakim cudem ten czas tak mija. Każdy dzień sam z siebie często dłuży się niemiłosiernie, a gdy przychodzi co do czego, to się okazuje, że znowu matce kolejny miesiąc z panną Anną uciekł.

Śmiało mogę stwierdzić, że siódmy miesiąc był miesiącem wyjątkowym. 
Po pierwsze siostry miały siebie w pełnym wymiarze. Były momenty dobre i te gorsze, kilka problemów zostaje do rozwiązania, część rozwiała się samoczynnie. Myślę, że pójdzie ku lepszemu.
Po drugie - chrzciny, pierwsza impreza stricte Ankowa. Trochę stresów przed jak zwykle (matka nie byłaby sobą), ale panna Anna spisała się na medal strzelając uśmiechami na prawo i lewo.
Po trzecie - jestem skłonna upierać się przy tym, że w tym miesiącu panna najbardziej spektakularnie ruszyła do przodu. Nie, jeszcze nie chodzi, jeśli o to chodzi. Trzy przełomy. Tak mogę określić, co panna ostatnio nawyczyniała.

Przełom 1. Pierwszy ząb wykluty. 
Chwaliłam się już. Chwalić się będę. Ma dla nas dodatkową wartość dodaną, bo chyba przez niego (dzięki niemu!) panna powoli traci zainteresowanie kciukiem.

Przełom 2. Łyżeczka załapana. 
Wystarczyło dać pannie czas, a tak naprawdę odpuścić na chwilę. Po pierwszych nieudanych próbach matka machnęła ręką na rozszerzanie diety na jakieś dwa-trzy tygodnie. Z Lulką u boku i atrakcjami z tym związanymi nie miała czasu ni siły na skuteczne namawianie Anny. Gdy burze się uspokoiły, z głupia frant wzięłam pierwszy lepszy obiadek, usiadłam z Anką i, ku mojemu zdziwieniu, poszło. Kolejny raz motto "odpuść, by ruszyć z kopyta" spełniło swe zadanie.

Przełom 3. Rozwój ruchowy. 
Anka od początku była mocno energiczna. Spokojne leżenie nigdy nie było dla niej. Teraz idzie w tym jeszcze dalej. Kręci się wokół własnej osi, wyciąga ręce po zabawki, rzuca klockami (a potem matka podaj, bo będę krzyczeć), podciąga pupsko do góry, wierzga wszelkimi kończynami, ale przede wszystkimi sprężynuje na całego. I żeby tylko, gdy stopy ma podparte. Nie, nie, nie. Panna sprężynuje zawsze, powtarzam zawsze!, gdy trzymana na rękach. Podskakuje na tych okrąglutkich nóżkach, gęba śmieje się do rozpuku, radość, panie, radość! I tylko kręgosłup mój cichutko skomle po Ankowych harcach. Dodatkowym stopniem trudności obarczone jest uspokajanie panny przed snem, bo jednak najlepiej zasypia się u matki. Wygląda to więc komicznie - najpierw kic, kic, kic, cały pokój się trzęsie, matka się zatacza, ledwo węgorza utrzymując. A potem ciumciurumciu śpi ten węgorz na tych samych matczynych rączkach. Plusem fakt, że często samo się w ten sposób ulula ;)

I tak rośnie nam panna, pychów nabiera, ale nad jednym ciągle dumamy: do kogo ja jestem podobna ;)


1 komentarz:

  1. www.anniealr.blogspot.com26 lipca 2015 21:42

    Przyjemnie się czytało tego posta :) Ja jestem mamusią od 2 miesięcy dopiero i kocham to! Moja córka jest świetna i nie mogę się doczekać kiedy zacznie nabywać nowe umiejętności.
    Nawiasem mówiąc Ania to bardzo ładne imię :) U mnie akurat nie było żadnych wątpliwości co do podobieństwa, moja córka to istny tatuś. Ponoć dziewczynki podobne do tatusiów mają w życiu powodzenie :)
    Ja rozpoczynam swoją przygodę z blogowaniem na temat mojego macierzyństwa, więc zapraszam serdecznie.
    Pozdrawiam!
    Ania :)

    OdpowiedzUsuń