14.7.15


Stoję w centrum burzliwego frontu. Czuję się w obowiązku zapewnienia nam trzem spokoju, ale sama dokładam swoją porcję. Rano budzę się jeszcze świeża, wypoczęta; zamawiam dzień bez krzyków, przeciągań, za to ze sporą dozą racjonalnej rozmowy, zrozumienia, cierpliwości i miłości. Mija dzień i brak realizacji zamówienia. 

Znajduję moment popołudniowego spokoju. Rozkładam dzień na liczby pierwsze i dodaję, mnożę, analizuję.

Czy będzie pamiętać tego klapsa czy setki minut spędzonych na wspólnych radościach?
Jaka ilość dobrych momentów zniweluje wpływ tych złych? 
Gdzie jest cezura w ilości rodzicielskich porażek determinujących rodzica jako złego, nieradzącego sobie?

Paraliżuje świadomość, napędzana przekazami zewnętrznymi, że każdy poważny błąd (klapsy, krzyki, kłótnie) ma potencjalnie większą wagę niż dobre, wspólnie spędzone chwile. Nasuwa się mocno upraszczająca myśl o sens dalszych starań, skoro przed chwilą dałam ciała zbyt mocno. Czy słowo "przepraszam", rozmowa z dzieckiem, wytłumaczenie powodów swojego zachowania i obietnica poprawy zapobiegnie jego obawom, strachowi, wzbudzonej już niepewności? A jeśli wybuchnę kolejny raz. I następny? W którym momencie muszę już szukać pomocy?

Popieram wszelkie akcje przeciwko przemocy. Zgadzam się z każdym, kto twierdzi, że klapsy, złość i krzyki nie są żadną metodą wychowawczą. Czytając relacje tych, którym udaje się tak postępować czuję ogromny podziw, siłę i determinację. Czasem tylko dochodzę do wniosku, że problem ten jest przedstawiany zbyt zerojedynkowo, statycznie. Dałeś klapsa - jesteś złym rodzicem po wsze czasy. Krzyczysz na dziecko - fundujesz mu traumę. Za mało informacji, jak zadośćuczynić, gdy już popełniłeś ten błąd, a dotychczasowy przekaz jest w sumie jednoznaczny - już po ptokach, wychowasz kolejnego agresora.

Powyższe rozważania w żadnym wypadku nie mają na celu usprawiedliwienia siebie. Wiem, kiedy powinnam ochłonąć, nie dać się ponieść emocjom, poszukać innego rozwiązania. Wiem, że dając dziecku klapsa zrobiłam źle, okrutnie, bezmyślnie. Ta świadomość powoduje, że tym większy mam do siebie żal. Ale jednocześnie szukam cichego głosu rozsądku, że jeszcze nie jest za późno. 

Kiedy jest za późno?

13 komentarzy:

  1. Nigdy nie jest za późno. Walczysz, nie poddajesz sie, rozumiesz. Juz samo to powoduje, ze droga choc ciężka do celu doprowadzi.

    OdpowiedzUsuń
  2. Wiesz, tak sobie myślę, że co z tego że wiem, skoro i tak w momencie kryzysu wszystkie znane zasady trafia szlag. Gdy Lulka bije Ankę, nawet gdy ta na moich rękach, żadne argumenty nie działają, a ja mam ochotę dla bezpieczeństwa zamknąć ją w innym pokoju zanim ochłonie. Gdy za każdym razem gdy idę do łazienki obawiam się, co zaraz Lulka zmaluje, czy znów nie przyłoży Ance. Emocje rosną we mnie i nadchodzi moment "bum", gdy wybucham i ja a Lulka tylko w twarz mi się śmieje. Nie jest dobrze. No nie jest.

    OdpowiedzUsuń
  3. Wiesz, czasem zastanawiam się, dlaczego tak wspaniałe istoty jakimi bez wątpienia są dzieci, osoby które wydobywają z człowieka tyle dobra i ciepła, tyle miłości i zaangażowania, równocześnie sprawiają, ze pojawia się potwór. Podniesiony głos, krzyk, zdenerwowanie... Trudno mi sobie wyobrazi, ze któryś rodzic tego nie przerabiał. Choćby nie wiem, jak spokojne dziecko było, gdzieś kiedyś w którymś momencie doprowadzi rodzica nad tę przepaść ciemnej strony.
    Od kiedy w domu pojawiło się rodzeństwo, jest mi trudno. Nie chcę żeby młodszemu działa się nie zawiniona krzywda. A dzieje się: ile razy dostał już od starszego! I z jednej strony wiem, że starszy uważa działanie młodszego za niesprawiedliwe. Z drugiej - przecież powinnam reagować. Z trzeciej - nie chcę reagować krzykiem. Bo przecież trauma, problemy...

    Ciągle się poprawiam, szukam sposobów, oddycham głębiej.

    Stwierdzam że:
    - nie pozwalam sobie by bzdury wytrącały mnie z równowagi;
    - w trudnych sytuacjach pomagają mi pluszaki, to one tłumaczą starszemu dlaczego takie zachowanie nie podoba się mamie... Kurcze - to działa! Naprawdę.
    - własny przykład jest najlepszy, zawsze.

    I powtórzę oklepany banał: nigdy nie jest za późno.

    OdpowiedzUsuń
  4. Ja nie mam siły do Lei. I też coraz częściej podnoszę głos - co dopóki nie pojawiła się Pola raczej mi się nie zdarzało. A teraz wraz z rosnącą (moją) frustracją - rośnie mój ton głosu. Remont na głowie, niemalże 24 h na dobę sama z dziewczynami.... Wstyd się przyznać ale nie daję rady. Nie mam cierpliwości.
    I Lea może nie tak jak Twoja L.. ale zauważyłam, że też jej się zdarza uderzyć Polę. Niby przypadkiem, niby nie mocno, ale jednak. Albo kopnie w jej bujaczek, albo "postuka" po brzuszku - nie doprowadziła jeszcze Poli do płaczu, ale też boję się, że kiedyś może ją ponieść, a ja np. będę w łazience.


    I kładę się wieczorem z nią do łóżka i mówię "przepraszam, że krzyczałam", a ona mówi " ja też przepraszam".
    Szkoda tylko, że nazajutrz zaczynamy wszystko od początku. A mi coraz bardziej wstyd.


    Ale przetrwamy to? Bez konieczności interwencji z zewnątrz...

    OdpowiedzUsuń
  5. To samo mam w głowie. Skąd te negatywne emocje. A potem myślę - że to głównie nasza, rodziców, wina. To u nas te emocje się kumulują, to nas wkurza, denerwuje, mamy swoje stresy, niezgody, swoje zamierzenia, a przy dzieciach wiadomo jak jest. Masz rację z tymi bzdetami, Trzeba na nie jakoś się zamknąć, umieć odpowiednio selekcjonować. Pluszaki? Spróbuję, dzięki :)

    OdpowiedzUsuń
  6. U ciebie to jeszcze te dodatkowe aspkety nie ułatwiają zdecydowanie. U nas jest problem z tą celowością Lulki zachowań, nad tym musimy popracować. Rozmowa z nią wiele daje, bo potem wychodzi czego tak naprawdę chce, a problemem wydaje się być ta mniejsza uwaga skierowana na nią. A jak trzepnie małą to wiadomo, rodzic na baczność do starszej, więc uwaga zapewniona. Tak sobie to tłumaczę.
    Musimy przetrwać., I wiesz co, ja nie wykluczam pomocy z zewnątrz, raczej dla siebie, niz dla starszej. Choć może wizyta u psychologa dziecięcego też by pomogła?

    OdpowiedzUsuń
  7. Pluszaki naprawdę dają radę. Aktualnie tygrysek tłumaczy wszystko Gabrysiowi, trochę rozśmieszy. Pomaga :-) Wypróbuj :)

    OdpowiedzUsuń
  8. Zgadzam się z poniższym komentarzem - nigdy nie jest za późno. Ja chcę tak wiele dobrego dać swoim dzieciom, a one tak usilnie pchają mi kłody pod nogi... Ja chcę spędzić z nimi wspaniały dzień a one mi serwują drogę przez mękę... Każdy ma swoje granice.
    Ja w takich chwilach zwątpienia wspominam swoje dzieciństwo. Wiem, że dzieci mogą zapamiętać te złe chwile (jak ja gdy dostałam w twarz od ojca - jeden jedyny raz, więc myślę, że też go pamięta do dziś), ale jednak to nie przekreśliło mojej miłości do ojca. Każdy z nas popełnia błędy, ale nie każdy potrafi się do nich przyznać.
    Myślę, że dzieci też to w pewnym momencie zrozumieją.

    OdpowiedzUsuń
  9. Tylko żeby coś jeszcze poza tym przyznaniem poszło dalej. Bo co z tego, że się przyznam że drę się na dzieci jak dalej nic z tym nie zrobię. Siedzi mi to w głowie, oj siedzi.

    OdpowiedzUsuń
  10. Nie wierzę w to, że chodzą po świecie rodzice którym zawsze udaje się trzymać nerwy na wodzy. A jeśli tak jest to mają po prostu mega poukładane dzieci. Niestety Zo do takiego gatunku się nie zalicza. Rozumiem Twoje obawy i wyrzuty sumienia, bo sama miewam je po histeriach Zośkowych kiedy po 40 minutach ciągłego wrzasku nie wytrzymuję i krzyczę, żeby w końcu była cicho. Wyrzut sumienia następuje momentalnie bo w tym momencie, po moim krzyknięciu histeria z bezmyślnej "bo tak", zamienia się w płacz ze smutku i przestraszenia. Nie wiem jak to wynagrodzić, chociaż staram się bardzo pracować nad sobą, ale czasem i tak mnie nerwy ponoszą...

    OdpowiedzUsuń
  11. "Byliby idealni, lecz wad im zabrakło". Najważniejsze to zbudować z dzieckiem więź, prawdziwą, budującą i wzmacniającą. Można to zrobić nawet potykając się po drodze.

    OdpowiedzUsuń
  12. Zo może być jeszcze za mała, ale ja czasem tłumaczę mojej, że jestem zdenerwowana/zmęczona/źle się czuję, dlatego krzyczę, choć nie powinnam. Chcę jej tym wytłumaczyć, że są pozytywne i negatywne emocje, ale z nauczeniem się sposobów z ich radzeniem sama mam problem, więc i jej pewnie przekazuję niespójny obraz.

    OdpowiedzUsuń
  13. Wspierają mnie twoje słowa. Dziękuję :)

    OdpowiedzUsuń