31.8.15


Och, ileż to razy już Matka planowała babski wypad pociągowy z pierworodną w celach towarzyskich. W końcu po kilku podejściach udało się Matce zapakować i wyekspediować na dwa dni do ciotki zostawiając chopa i ojca na pastwę Ankową. Nie raz włączała się Matce myślenica, że jak to, zostawić takie małe szkrabiolstwo na cały weekend? Przecież tęsknić będziem za sobą, zastanawiać jak sobie ojciec z Anką radzą czy śpi, czy je, czy wrzeszczy - jedno czy drugie, nieważne. Lecz okazja dogodna się nadarzyła, chop zgodę wyraził i w piątek, po kolejnym przedszkolnym podejściu, zawitałyśmy z Lulką na pokładzie superhiper Piendolino i sentymentów nie było.

Zwyczajowo jak w Warszawie. Parno, gorąco i duszno. Plany z początku bogate, weryfikowane na bieżąco w kierunku minimalistycznym. Jak zwykle.

Centrum Nauki Kopernik - nasze podejście już drugie. Za pierwszym razem wybraliśmy się w poniedziałek całując klamkę, bo któż by sprawdzał godziny otwarcia. Teraz wrota były otwarte, lecz biletów brakło, bo któż by kupował bilety on-line. Obstawiam, że może za piątym razem uda nam się przejść poza interakcje z robotem i zakup kiełkującego dinozaura.

Zabawy z ciotkowym zwierzyńcem (dwa koty plus pies) praktycznie bezszkodowe, jeśli nie liczyć powyciąganego jednego z kocich ogonów. Wieczorne spacery z psiurem pod pięknym pełnym księżycem na tle ciepłowniczych kominów. Autobusowe drzemki, przepyszne jagodzianki i kilka histerii w pakiecie. A wszystko okraszone skorupkami z orzechów namiętnie miażdżonych przez dziecko.

Znaleziony sposób na zajęcie w pociągu - paczka chustek nawilżanych, do których miłością nie pałam, i cały skład pachnie - stoliczki, ściany, okna. A gdy chustki się skończą, to zawsze można sprzedać dziecko do tych jej podobnych zaopatrzonych w laptop i Ciekawskiego George'a. 

Znów Matka żałowała, że wózka nie wzięła, bo zyskano by odrobinę spokoju i ciszy. Za to szybkie wieczorne mocne dziecia zasypianie i nocne dorosłych pogaduchy okraszone cydrem i odrobiną aromatycznego dymu.

A na koniec wisienka na podróżniczym torcie czyli tyle razy odkładane, w końcu do skutku doprowadzone, za szybkie lecz bardzo bardzo miłe spotkanie z Mamaronią i uroczą Małą. 


Było szybko, emocjonująco, więc czas w końcu odpocząć. Jak dobrze, że od jutra przedszkole ;)


PS. Mam nadzieję, że nie jesteście mocno zdziwieni brakiem zdjęć. Wiadomo, cała Matka ;)


25.8.15

Urlopowy okres śmignął szybciusieńko odstukując kolejny miesiąc Anulkowy. Tempo mijania dni równe było tempu narzuconemu przez samą zainteresowaną, gdyż najważniejszym osiągnięciem panny Anny stało się pozyskanie możliwości przemieszczania się wzdłuż i wszerz. Choć chwilowo sposób jej poruszania się przypomina żołnierza w okopach (jedna ręka pod siebie, druga naprzód, a wszystko napędzane stopami) to konsekwencje są niebagatelne.

Eksploracja - teraz sama może dosięgnąć wszystkiego, co w zasięgu wzroku, o ile leży na podłodze lub wysokości do 10 cm. Żadne zabawki, kable i śmieci już nie uciekną. Nasiliło się również rozpoznanie przedmiotów potencjalnie niebezpiecznych (gniazdka!), stąd proces zabezpieczania domostwa przed dzieckiem tudzież dziecka przed domostwem rozpoczęty na dobre.

Niezależność - szczątkowa, bo szczątkowa, ale dzięki niezależności dziecka (samo sobie wezmę!) również matka zyskała kilka dobrych chwil więcej w ciągu dnia, gdy panna pokonuje brzuchem kolejne kilometry od salonu do zakazanej sypialni rodziców. Zbawienne jest to również dla rodzicielskich pleców, które nie muszą już z tak znaczną częstotliwością taszczyć dzieciaka w celach rozrywkowych.

Męczliwość - wzmożona ruchliwość panny procentuje również w długości i regularności jej dziennego snu (obym tylko nie zapeszyła!), czemu w ogóle się dziwię patrząc na rozwijaną szybkość przemieszczania się Anny, zwłaszcza w kierunku przedmiotów zakazanych typu telefon, pilot czy wspomniane już gniazdko.

Lulencja reaguje na razie ograniczoną niechęcią na zagarnianie przez młodszą jego wychuchanego podstolnego żłobka, za to nie raz i nie dwa niemal potknęła się o pełzającego robala ;)

W ślad za jako takim opanowaniem przemieszczania horyzontalnego poszły Ankowe próby wertykalne mające na celu zasiądnięcie na tyłeczku własnym osobistym. Czyni to w sposób przyprawiający matkę o ból, ale tylko dlatego, że uskutecznia przy tym pełnoprawny szpagat. Matkę by bolało, ale wiadomo, nie jest rozciągliwym niemowlęciem tylko zastaną kobieciną po przejściach ;)

W niniejszym podsumowaniu nie sposób nie ująć kolejnego przyczynku do stwierdzenia, że Anna typowym dziecięciem nie jest (w sumie czyje jest?). Jak powszechnie wiadomo, zazwyczaj ząbkowanie rozpoczyna się od pojawienia się pierwszych siekaczy czyli jedynek, w ślad za tym idą kolejne. Natomiast pannica ewidentnie idzie na skróty, gdyż za samotną dolną lewą jedyneczką pojawiła się górna dwójeczka. Bo czemu nie!

Na koniec dwa dowody rzeczowe, że fajna z niej babina, prawda?:



22.8.15

Przyjazdy, rozjazdy, wyjazdy. Żar tropików i dzieciowe szaleństwa.
Tak mniej więcej wyglądały (w sumie nadal wyglądają, bo piszę te słowa od teściów) ostatnie tygodnie.
Pakowanie, przepakowywanie, rozpakowywanie plus codzienne pranie.
Tym się ostatnimi czasy najczęściej zajmowaliśmy. 
W międzyczasie w upałach zdychaliśmy, o parki zahaczaliśmy, konne konkursy zaliczyliśmy, parę osób odwiedziliśmy, mnóstwo arbuzów zjedliśmy i na placach zabaw drzemaliśmy.

Ścisłej relacji nie będzie, ale z kilkoma luźnymi wnioskami się z wami podzielę, dobrze?

Lubię małe miasteczka z ogromnymi, zacienionymi!!! placami zabaw, różniastymi sklepami w zasięgu dwustu metrów, z popołudniowym spokojem i spożywczakami zamkniętymi w niedzielę. Całe niedorosłe życie mieszkałam w takim, myśląc o wielkomiejskości, teraz przebąkuję o może-powrocie. Chłop się tylko w głowę stuka.
***
Sąsiadki z bloku w małym miasteczku charakteryzują się nietypową żądzą zagarniania cudzych dzieci w pierwszej chwili po ich ujrzeniu. W razie odmowy, zapewne wyrwałyby je od ciebie siłą. Bałam się odmówić, dziecko udostępniłam. Tyczy się to wyłącznie dzieci do lat jeden - Lulka taką popularnością się nie cieszyła.
***
Wieś. Jeśli jeszcze raz od kogoś usłyszę, że to synonim ciszy i spokoju, wyślę tego kogoś do teściów na weekend. Koty drące twarz, psy szczekające na byle muchy, motocykliści dumnie szarżujący po wąskich dróżynkach, a traktory? Powinny być zabronione po dwudziestej pierwszej.
***
Uwaga! Czas na myśl głęboką utwierdzoną podczas wakacji. 
Życie z dziećmi to ciągła walka ze snem - nasza, by dzieciarnię uśpić; ich, by się nie poddać.

Co Matka wyciągnęła z wakacji? Trzy przeczytane książki i zarzucony serialowy nałóg. Potwierdzenie miłości pierwszego piętra z windą (w opozycji do babciowego czwartego piętra bez) oraz porysowanych ale cichych paneli (w opozycji do drugobabciowego parkietu z towarzyszeniem orkiestry).
Co Ojciec wyciągnął z wakacji? Potrzebę nowego auta, bo ten obecny podobno za małym bagażnikiem dysponuje. Wiecie, jak wygląda połączenie chłop+nowe auto. Trzydzieści razy dziennie matka słucha o szerokościach, osiągach i dieslach oraz o tym, że odkładać musimy, oszczędzać.
Co Lulka wyciągnęła z wakacji? Trzydzieści strupków i słownictwo poszerzone o ciapalajdę, glimzę i pyszczydło. Plus dodatkowe trzydzieści centymetrów (tak na oko), co widać po brzuszyszku (nie, aż tak wypukłym) wyzierającym spod każdej bluzeczki.
Co Anka wyciągnęła z tych wakacji? Cholera wie, przecież mi nie powie.

Tyle chaotyczności. W nagrodę za cierpliwość kilka zdjęć. Taki deal?







           

Ps. Tak, ostatnie zdjęcie przeczy teorii żaru tropików, ale 27 lipca 2015 roku w Rożnowie przed południem naprawdę było zimno i lało ;)




19.8.15


Kto ma małe lub większe dzieci, ten wie, że pakowanie na jakiekolwiek wyjazdy to kicha straszna: trzydzieści zmian ubranek (fleją się dokumentnie), pokaźna apteczka (na wyjeździe spodziewajcie się zmasowanego ataku smarków, alergii czy biegunek), zabaweczki, kosmetyki (tu starsza przoduje), butle, mleka i pampersy (młodsza, wiadomo!). A jak czegoś zapomnisz (jak Debiutujący regularnie szczotki do butelek), to szukaj potem matka w okolicznych sklepach i przeklinaj sklerozę własną.
Ale najpierw trzeba dojechać.

Dzieciom naszym osobistym trzeba przyznać jedno. Jazdę samochodem lubią tak bardzo, iż uważają w nim spanie za marnowanie czasu i okoliczności. Choć Lulka już się powoli wyrabia i potrafi zasnąć na dwie godziny, by potem w miarę spokojnie przesiedzieć kolejne, to panna Anna twardo trzyma się zasady: "Godzina spokoju w aucie wystarczy". Żeby nie było, Lulka w czasach niemowlęcych dużo łaskawsza nie była, więc czuję, że coś w genach mają namieszane. 

Ostatnie maratony wyjazdowe uświadomiły mi, że jak tej nieszczęsnej szczoty można czasem zapomnieć, to nigdy, absolutnie nigdy! na samochodowym stanie zabraknąć nie może czterech rzeczy. Przedmiotów, bez których zwykła rekreacyjna przejażdżka ma wielką szansę na transformację w festiwal wrzasków i feerię łez. 

Oto mininiezbędnik rodzica Debiutującego zapewniający względny spokój, a więc bezpieczeństwo w pojeździe. (......Aaaaa, uprzedzam, nie szykujcie się na listę zawierającą: chusteczki nawilżane, odpowiednią ilość jedzenia i picia, ubranko na zmianę, tetra itd. Nie, nie, przecież wy to wszystko wiecie.............)

1. Butelka z wodą.
Najpowszechniejszy samochodowy zajmowacz czasu. Starszej zapewnia zatkanie paszczęki na kilka sekund - gadająca trzylatka o tysiącach pytaniach na sekundę, you know! Młodszej uciechę zapewnia chlupotanie. Tanie, dostępne na każdej stacji benzynowej, a na upały wręcz wskazane.

2. Barbie-Syrenka
Zabawkowy must-have. Z jej usług korzysta głównie starsza - w końcu formalnie należy do niej. Gdy jednak młodsza zaczyna okazywać symptomy marudztwa wczesnego wykluczone wcześniejszym nakarmieniem, przewinięciem, odbiciem, przytuleniem i grzechotkami, to zatrzepotanie bujnym owłosieniem lalki wywołuje efekt rozanielenia Anki. Pomocne okazuje się również wręczenie rzeczonej lali w łapy Ankowe z cichą modlitwą, by sobie tymi rozcapierzonymi szczapami oczu nie wydłubała. 

Zdarza się nierzadko, że jazda trwa dłużej niż czas zainteresowania wodą i lalą. Panna Anna potrafi dosyć dobitnie zakomunikować, że już-się-nie-chce, nudzi-mi-się, wypuście-mnie-stąd. Jeśli więc ilość decybeli w aucie przekracza powszechnie akceptowalne normy przechodzimy do punktu trzeciego, czyli pozbawiamy ojca-kierowcę...

3. Zegarka.
Wszelka dzieciarnia po linii tatuśkowej, nie tylko Anka czy onegdaj Lulka, ma wysokie inklinacje zegarmistrzowskie. Wręczenie takowej ojcowego zegarka naręcznego zapewnia pożądaną ciszę i spokój. Tajemnicą jest klucz do sukcesu - chodzące wskazówki?, słyszalne tylko dla dziecięcego ucha tykanie?, grunt, że działa. Zazwyczaj na tyle skutecznie, że dziecko się uspokaja, a po chwili ponownie kima. I tutaj mogłabym zakończyć swój post i cieszyć się, że wraz ze śpiącym dzieckiem przekazałam wam wszystko, czego nauczyłam się przez ostatnie trzy lata.

Nie mogę jednak pominąć sytuacji, gdy pomimo wdrożenia powyższych sposobów dziecko wkracza w fazę: "będę się drzeć, bo co mi zrobicie, a uspokoję się jedynie, gdy wydostanę się tego przeklętego pudła!". Często korzystamy z autostrady, a wiadomo jak tam jest z możliwością zatrzymania na zawołanie. Czasem sami perfidnie unikamy przystanków, bo kto by się zatrzymywał dziesięć kilometrów przed metą? W takich sytuacjach korzystamy z ostatniej deski ratunku.

4. Klucze.
To dźwięczące siedlisko brudu i zarazków wszelakich stanowi ostateczną broń na Ankową marudę. Na jej widok dziecko cichnie, strzela pełen uśmiech i kilka(naście) minut (s)pokoju zapewnione. W celu zapewnienia wysokiej efektywności działania sposób ten jest uruchamiany wyłącznie w sytuacjach mocno kryzysowych, gdy inne gadżety zawiodą. Ostatnimi czasy, przy pomocy bujającego się pęku matka testuje również swoje zdolności hipnotyzerskie. Chwilowo z sukcesami mizernymi, ale jest w tym przyszłość. 

To teraz sprzedajcie mi swoje patenty na spokój w aucie ;)


PS. To cudnie śpiące dziecię to bynajmniej nie Anka, o nie! tylko jej starsza siostra w wieku 4,5 miesiąca ;)

6.8.15

Usypianie dziecka

Sama nie wiem. Wstyd, nie wstyd? No dobra, może wstyd, może rodzicielska nieporadność, może słaba wola, ale moja własna osobista trzylatka nie zaśnie jeszcze samodzielnie. Szczęśliwie nie wymaga już bujania, po pleckach klepania, ale bez obecności rodzica jednego bądź drugiego do wyra i snu zapędzić się nie da. Jak już w wyrze z książeczkami przeczytanymi, to jeszcze powarować należy, bo toto jeszcze w trakcie sprawdza: "Mama, jesteś?" Nie powiem, momentami już działa to matce na nerwy, że dzień w dzień te kilkadziesiąt minut wieczorem zajęte. Ale! Biorąc przykład z Mamaronii, że szklanka zawsze do połowy pełna powzięłam postanowienie popatrzenia łaskawszym okiem na ten czas spędzony w ciemności. I z tego patrzenia wyszedł mi czas idealny na wszelkiego rodzaju ćwiczenia.

1. Ćwiczenie ciała.
W sumie przejdzie każde, które nie wymaga zbyt zamaszystych ruchów i przemożnego sapania, coby nie rozbudzić odpływającego dziecia. Ja stawiam na ćwiczenia rozciągające. Zwykłe ułożenie ciała w pozycji horyzontalnej po raz pierwszy od kilkunastu godzin działa natomiast niezwykle relaksująco. Czasem niestety można się zdziwić, gdy z łóżka dziecięcia z impetem wylatuje niechciana zabawka wprost na twój rozluźniony zewłok. 

2. Ćwiczenie pamięci.
Względna cisza w trakcie (a zwłaszcza pod koniec) skłania ku tworzeniu list wszelakich i ich zapamiętywaniu: rzeczy do zrobienia, produkty do zakupienia, posty do napisania, marzenia do spełnienia. Dla bardziej wymagających w wersji rozszerzonej obejmującej ćwiczenie pisania bezwzrokowego w ciemności wraz z późniejszą deszyfracją.

3. Ćwiczenie kreatywności.
Powiem krótko: spróbujcie opowiedzieć bajkę o niczym ;) Matka próbę podjęła, dziecko nie protestowało, znaczy źle nie było.

4. Ćwiczenie cierpliwości.
Głównie do dziecia uparcie opóźniającego moment zaśnięcia poprzez dziesięciokrotne dopytywanie czy jutro jedziemy do babci, trzykrotne walnięcie nogami o łóżko, dwukrotną próbę ucieczki z łóżka, by w końcu poprosić o kubek wody. Cierpliwość przydaje się również do męża, któremu czasem pada na mózg (z pewnością z upałów) i wpada na paciorek w najgorszym momencie, czyli gdy panna balansuje na granicy snu i jawy.

Coś mi umknęło? W końcu tekst ten, zgodnie z punktem drugim, wymyśliłam wczoraj wieczorem ;)