Och, ileż to razy już Matka planowała babski wypad pociągowy z pierworodną w celach towarzyskich. W końcu po kilku podejściach udało się Matce zapakować i wyekspediować na dwa dni do ciotki zostawiając chopa i ojca na pastwę Ankową. Nie raz włączała się Matce myślenica, że jak to, zostawić takie małe szkrabiolstwo na cały weekend? Przecież tęsknić będziem za sobą, zastanawiać jak sobie ojciec z Anką radzą czy śpi, czy je, czy wrzeszczy - jedno czy drugie, nieważne. Lecz okazja dogodna się nadarzyła, chop zgodę wyraził i w piątek, po kolejnym przedszkolnym podejściu, zawitałyśmy z Lulką na pokładzie superhiper Piendolino i sentymentów nie było.
Zwyczajowo jak w Warszawie. Parno, gorąco i duszno. Plany z początku bogate, weryfikowane na bieżąco w kierunku minimalistycznym. Jak zwykle.
Centrum Nauki Kopernik - nasze podejście już drugie. Za pierwszym razem wybraliśmy się w poniedziałek całując klamkę, bo któż by sprawdzał godziny otwarcia. Teraz wrota były otwarte, lecz biletów brakło, bo któż by kupował bilety on-line. Obstawiam, że może za piątym razem uda nam się przejść poza interakcje z robotem i zakup kiełkującego dinozaura.
Zabawy z ciotkowym zwierzyńcem (dwa koty plus pies) praktycznie bezszkodowe, jeśli nie liczyć powyciąganego jednego z kocich ogonów. Wieczorne spacery z psiurem pod pięknym pełnym księżycem na tle ciepłowniczych kominów. Autobusowe drzemki, przepyszne jagodzianki i kilka histerii w pakiecie. A wszystko okraszone skorupkami z orzechów namiętnie miażdżonych przez dziecko.
Znaleziony sposób na zajęcie w pociągu - paczka chustek nawilżanych, do których miłością nie pałam, i cały skład pachnie - stoliczki, ściany, okna. A gdy chustki się skończą, to zawsze można sprzedać dziecko do tych jej podobnych zaopatrzonych w laptop i Ciekawskiego George'a.
Znów Matka żałowała, że wózka nie wzięła, bo zyskano by odrobinę spokoju i ciszy. Za to szybkie wieczorne mocne dziecia zasypianie i nocne dorosłych pogaduchy okraszone cydrem i odrobiną aromatycznego dymu.
A na koniec wisienka na podróżniczym torcie czyli tyle razy odkładane, w końcu do skutku doprowadzone, za szybkie lecz bardzo bardzo miłe spotkanie z Mamaronią i uroczą Małą.
Było szybko, emocjonująco, więc czas w końcu odpocząć. Jak dobrze, że od jutra przedszkole ;)
PS. Mam nadzieję, że nie jesteście mocno zdziwieni brakiem zdjęć. Wiadomo, cała Matka ;)