Kto ma małe lub większe dzieci, ten wie, że pakowanie na jakiekolwiek wyjazdy to kicha straszna: trzydzieści zmian ubranek (fleją się dokumentnie), pokaźna apteczka (na wyjeździe spodziewajcie się zmasowanego ataku smarków, alergii czy biegunek), zabaweczki, kosmetyki (tu starsza przoduje), butle, mleka i pampersy (młodsza, wiadomo!). A jak czegoś zapomnisz (jak Debiutujący regularnie szczotki do butelek), to szukaj potem matka w okolicznych sklepach i przeklinaj sklerozę własną.
Ale najpierw trzeba dojechać.
Dzieciom naszym osobistym trzeba przyznać jedno. Jazdę samochodem lubią tak bardzo, iż uważają w nim spanie za marnowanie czasu i okoliczności. Choć Lulka już się powoli wyrabia i potrafi zasnąć na dwie godziny, by potem w miarę spokojnie przesiedzieć kolejne, to panna Anna twardo trzyma się zasady: "Godzina spokoju w aucie wystarczy". Żeby nie było, Lulka w czasach niemowlęcych dużo łaskawsza nie była, więc czuję, że coś w genach mają namieszane.
Ostatnie maratony wyjazdowe uświadomiły mi, że jak tej nieszczęsnej szczoty można czasem zapomnieć, to nigdy, absolutnie nigdy! na samochodowym stanie zabraknąć nie może czterech rzeczy. Przedmiotów, bez których zwykła rekreacyjna przejażdżka ma wielką szansę na transformację w festiwal wrzasków i feerię łez.
Oto mininiezbędnik rodzica Debiutującego zapewniający względny spokój, a więc bezpieczeństwo w pojeździe. (......Aaaaa, uprzedzam, nie szykujcie się na listę zawierającą: chusteczki nawilżane, odpowiednią ilość jedzenia i picia, ubranko na zmianę, tetra itd. Nie, nie, przecież wy to wszystko wiecie.............)
1. Butelka z wodą.
Najpowszechniejszy samochodowy zajmowacz czasu. Starszej zapewnia zatkanie paszczęki na kilka sekund - gadająca trzylatka o tysiącach pytaniach na sekundę, you know! Młodszej uciechę zapewnia chlupotanie. Tanie, dostępne na każdej stacji benzynowej, a na upały wręcz wskazane.
2. Barbie-Syrenka
Zabawkowy must-have. Z jej usług korzysta głównie starsza - w końcu formalnie należy do niej. Gdy jednak młodsza zaczyna okazywać symptomy marudztwa wczesnego wykluczone wcześniejszym nakarmieniem, przewinięciem, odbiciem, przytuleniem i grzechotkami, to zatrzepotanie bujnym owłosieniem lalki wywołuje efekt rozanielenia Anki. Pomocne okazuje się również wręczenie rzeczonej lali w łapy Ankowe z cichą modlitwą, by sobie tymi rozcapierzonymi szczapami oczu nie wydłubała.
Zdarza się nierzadko, że jazda trwa dłużej niż czas zainteresowania wodą i lalą. Panna Anna potrafi dosyć dobitnie zakomunikować, że już-się-nie-chce, nudzi-mi-się, wypuście-mnie-stąd. Jeśli więc ilość decybeli w aucie przekracza powszechnie akceptowalne normy przechodzimy do punktu trzeciego, czyli pozbawiamy ojca-kierowcę...
3. Zegarka.
Wszelka dzieciarnia po linii tatuśkowej, nie tylko Anka czy onegdaj Lulka, ma wysokie inklinacje zegarmistrzowskie. Wręczenie takowej ojcowego zegarka naręcznego zapewnia pożądaną ciszę i spokój. Tajemnicą jest klucz do sukcesu - chodzące wskazówki?, słyszalne tylko dla dziecięcego ucha tykanie?, grunt, że działa. Zazwyczaj na tyle skutecznie, że dziecko się uspokaja, a po chwili ponownie kima. I tutaj mogłabym zakończyć swój post i cieszyć się, że wraz ze śpiącym dzieckiem przekazałam wam wszystko, czego nauczyłam się przez ostatnie trzy lata.
Nie mogę jednak pominąć sytuacji, gdy pomimo wdrożenia powyższych sposobów dziecko wkracza w fazę: "będę się drzeć, bo co mi zrobicie, a uspokoję się jedynie, gdy wydostanę się tego przeklętego pudła!". Często korzystamy z autostrady, a wiadomo jak tam jest z możliwością zatrzymania na zawołanie. Czasem sami perfidnie unikamy przystanków, bo kto by się zatrzymywał dziesięć kilometrów przed metą? W takich sytuacjach korzystamy z ostatniej deski ratunku.
4. Klucze.
To dźwięczące siedlisko brudu i zarazków wszelakich stanowi ostateczną broń na Ankową marudę. Na jej widok dziecko cichnie, strzela pełen uśmiech i kilka(naście) minut (s)pokoju zapewnione. W celu zapewnienia wysokiej efektywności działania sposób ten jest uruchamiany wyłącznie w sytuacjach mocno kryzysowych, gdy inne gadżety zawiodą. Ostatnimi czasy, przy pomocy bujającego się pęku matka testuje również swoje zdolności hipnotyzerskie. Chwilowo z sukcesami mizernymi, ale jest w tym przyszłość.
To teraz sprzedajcie mi swoje patenty na spokój w aucie ;)
PS. To cudnie śpiące dziecię to bynajmniej nie Anka, o nie! tylko jej starsza siostra w wieku 4,5 miesiąca ;)
0 komentarze:
Prześlij komentarz