Pierwszy września. Po dwóch miesiącach starsze dziecko ukochane z domu wyszło w świat choć na parę godzin, to w końcu można się ogarnąć. A jaka cisza i spokój, gdy tylko jedno marudzi...
Nie powiem, czas spędziłam mocno produktywnie. Co tu dużo kryć, czy wy wiecie jak się wczoraj napracowałam?
- Jedno pranie ściągnęłam a drugie puściłam.
- Podłogę w hacjendzie wypucowałam (w sumie nie wiem po co, bo jednak Anka to najlepsza froterka).
- Dziecku czwarte zębisko na dziąśle wyczułam.
- Z szafy wielopieluchy wyciągnęłam i na dzieciowy zad założyłam. Co tam, że w dziewiątym miesiącu. Jak mi pralka nie wyrobi z przerobem na pewno pierwsi się o tym dowiecie.
- Palucha ubiłam biegnąc balkonowym drzwiom na ratunek, bo młodsze wymyśliło, że trzaskać nimi będzie. Środkowy paluch, u stopy, może się uchowa, bo kto by do lekarza pędził z ubitym paluchem.
- Sprawdziłam stopień rozwoju Lulkowego dinozaura.
- Co pięć minut przez okno wyglądałam patrząc czy wracają. Nie z tęsknoty, lecz by się zorientować czy zupę już odgrzewać.
- Powalczyłam z chustą i Anką w chuście.
- Powalczyłam z chustą i Anką w chuście.
- Z półki książki ściągnęłam, by obfotografować i w świat puścić. I na ściągnięciu skończyłam.
- Serial jeden skończyłam.
- Na obiad chipsy wsunęłam. No co. Matce też wolno świętować.
- Fejsbuka przeskrolowałam; na blogi zerknęłam; daty premier ulubionych seriali sprawdziłam. I kilka postów zaczęłam. Lecz tylko zaczęłam.
No dobra, koniec chichów-śmichów, czas na Lulkę, czy dała sobie radę?
Więc tak. Dała sobie radę. Jakoś.
O 7.30 dziecko było pierwsze, więc czekał chop z córą, by choć część przedszkolnej gromadki się zebrała. Poprosiłam go z rana, by wcześniej Lulencję z placówki odebrał. Obiecał, pojechał i co? Został skutecznie przez panią przepędzony, bo dzieci śpią, a one nie zamierzają budzić, niech przyjdzie przed trzecią. Chop w szoku i małej radości, bo do roboty mógł jeszcze wrócić na chwilę. Pytam się chopa: "Mówiłeś kobitom, że wcześniej dzieciaka odbierzesz? "Nie, przecież w żłobku budziły bez sprzeciwów, to co będę kobitom rano głowę zawracał". Przypominam, rano przyszli pierwsi. W końcu wrócili. Panna zmęczona konkretnie, co oznacza, że albo konkretnie beczała ("Lulka, co robiliście w przedszkolu?" "Płakaliśmy") albo konkretnie się wybawiła. Skłaniam się chwilowo ku pierwszemu, bo entuzjazmu na jutrzejsze wyjście brak. Ale, o dziwo, nie łamie mi to mocno serca, bo zwyczajnie musimy przez to przejść. Wyprzytulałam i wyściskałam pannicę, co jednak nie przeszkodziło jej urządzić potem awantury o lizaka. Ech, nic nowego więc...
A u was jak? Produktywny bezdzieciowy dzień czy usychanie z żalu i popłakiwanie po kątach? ;)
PS. Miało być piękne zdjęcie naszego przedszkolnego Słoneczka, ale kobity od razu zachachmęciły nam dziecko ;)
0 komentarze:
Prześlij komentarz