Ci, którzy śledzą mnie na fb wiedzą, na co ostatnio flufcę najmocniej. Na dziwny wymysł, którego sensu nie rozumiem (pewnie dlatego flufcę), a który miał niespotykanie istotny wpływ na nasze (moje i Anki) codzienne życie. Mowa oczywiście o wynalazku pt. zmiana czasu z letniego na zimowy. Choć minęło już kilka dni od tej wiekopomnej chwili i powinnyśmy przywyknąć, to pewna niewielkich rozmiarów osóbka zmianę czasu ma centralnie w tyłku. W sumie to połowicznie w tyłku, bo na noc zasypia zgodnie z nowym rozkładem. Jak jej nie przeszkadza godzinę krótsze spanie? Cholera wie.
W efekcie wstaje skoro świt, by przed ósmą raptem oznajmić że zmęczona. Próbuję na wszystkie sposoby (werbalne i niewerbalne - patrz, mina matki) wytłumaczyć bezsens tych praktyk. Czy nie lepiej trochę z rana pospać, by potem dłużej i efektywniej pilnować ulubione pudło? Czy zapomniała, jak to fajnie jest na spokojnie oglądać z matką Kuchenne Rewolucje, zamiast wpadać wtedy w największą marudę? Czy nie lepiej na obowiązkowy podrzemkowy spacer pójść koło południa, gdy już słonko konkretnie podgrzewa niż o dziesiątej, gdy jeszcze mgły i mróz zalegają wokół naszych miejskich pól? W końcu, czy rzeczywiście jest przekonana, że jako dziecko dwudrzemkowe da radę bez szkody na własnym zdrowiu i matki psychice wytrzymać bez spania od czternastej do dziewiętnastej? Szczerze wątpię i wątpić będę wspominając wczorajsze popołudnie.
Posunęłam się nawet do ostateczności, bo wiem, że porównywanie dzieci to zuo!!! Spróbowałam siostrzanej perswazji tłumacząc na przykładzie Lulkowym, że się da, można spać normalnie, nie trzeba zrywać się wraz z pierwszymi promieniami słońca, których i tak przecież nie widzi, bo rolety szczelnie zamknięte. Ale znowu lipa i pilnowanie pudła.
Oczywiście wszędzie węszę teorię spiskowe. Bo jeśli chodzi o oszczędności energetyczne, to rzeczywiście jestem skłonna stwierdzić, że gotowanie wody na mleko jeszcze w taryfie nocnej jakieś tam grosze może przynieść, ale wytłumaczcie to matkom karmiącym naturalnie. No nie! Pozostaje tylko zmowa producentów kawy i innych matczynych dopalaczy, na które popyt zdecydowanie się zwiększa, gdy zamiast o szóstej trzeba zwlec się z wyra o piątej, a w ciągu dnia jakoś funkcjonować o tą jedną godzinę dłużej. Bo inaczej skończy się tajemniczą utratą dwunastu minut.
Powiecie, że odbiję sobie na wiosnę, ale wiecie jak to jest z rodzicielskimi planami. O kant tyłka można je sobie potłuc. Pozostaje tylko wspólne pilnowanie pudła.
0 komentarze:
Prześlij komentarz