Odpychany w myślach do maksimum w końcu nastąpił ten czas, gdy pewna mała pannica debiutuje w przybytku żłobkiem zwanym. Trzy tygodnie matce zostały do powrotu na zawodowe tory, a że dziecko samo się sobą nie zajmie, to opiekę przejąć muszą inni. Nie chcę się tłumaczyć, dlaczego żłobek, czemu nie niania czy babcia. Decyzja podjęta i zgodnie z nią idziemy.
Matka stara się być przezorna na ile to możliwe, więc wymyśliła sobie, by żłobkowej adaptacji na sam koniec nie zostawiać, a rozciągnąć na te właśnie trzy tygodnie. Piętnaście dni, w trakcie których panna jakoś się przyzwyczai do nowego - jakoś to słowo kluczowe. Ktoś powie, że finansowo się to zapewne średnio kalkuluje, skoro żłobek prywatny (find me a state one!), a zasiłek rodzicielski to zdecydowanie nie to co pensja. I że może przeczekać urlopami do stycznia i wtedy ją puścić od razu na głęboką wodę. Szczerze mówiąc, matce samej to kiedyś przez myśl przeszło, ale z drugiej strony - Hankowy spokój i jako takie opanowanie ceny nie znają ;) A mając w głowie doświadczenia z Lulencją matka w domu i cenne dni urlopowe i tak zapewne przydadzą się do leczenia żłobkowych zasmarkań.
(A w nawiasie tak cichutko tylko wyrazi nadzieję na odrobinę spokoju i tyćkę czasu, by powrót zawodowy sobie ułatwić).
(A w nawiasie tak cichutko tylko wyrazi nadzieję na odrobinę spokoju i tyćkę czasu, by powrót zawodowy sobie ułatwić).
Matka oczywiście wszystko sobie pięknie zaplanowała. Pierwszy tydzień zaczęty od pół godzinki, godzinki, dwóch. Następny - zostawianie na drzemkę i jeden-dwa posiłki. A w trzecim tygodniu już na prawie pełęn etat. Trochę szyki psują późniejsze święta, ale cóż zrobić, w tym roku już świąt odwołać się nie da. Jednocześnie obstawiać można zakłady,w którym dniu matki misterny plan się rypnie.
O emocjach Ankowych związanych z przybytkiem za wiele powiedzieć jeszcze nie można, natomiast u matki pełen wachlarz. Od radości, że w końcu wykokoni się z domu po myśli typu: "pieprzę to, nikomu dziecka nie oddam". Ambiwalencja kompletna. Ja nie wiem czy to starość, hormony czy inny piernik, ale trudniej się rozstać z Hanką po tych jedenastu miesiącach niż z Lulką po takim samym okresie prawie trzy lata temu. Czy wynika to z większych potrzeb bliskościowych młodszej czy mniejszej wiedzy na temat rodzicielstwa bliskości przy starszej, a które to rodzicielstwo mniej lub bardziej nieudolnie wprowadzamy stosunkowo od niedawna. Matka głupia jest i nie wie.
Nie dziwota więc, że dzisiejsze pół godziny przeżuła Twixami i dyskretnym podsłuchiwaniem pod drzwiami (powtórzę, głupia matka, głupia). Źle wróży adaptacja żłobkowa matkowym finansowym jak i dobytkiem kilogramowym, bo nieopodal przybytku znajduje się nowiutka, lśniąca i dobrze zaopatrzona Biedronka, więc z nerwów będzie matka dokonywała pochopnych i skrajnie nieodpowiedzialnych zakupów. Ot, chociażby hurtowych ilości Twixów. Poproszę więc, jeśli kto może o odrobinę kciuków, by się udało. Annie, matce, nam. Bo pensja, a nie mówiąc już o zasiłku za cholerę nie pokryją czesnego oraz kosztów wymiany matkowej garderoby kurczącej się w wyniku konsumpcji Twixów.
Ps. W absolutnie żaden sposób post nie był sponsorowany przez Mars Polska. A szkoda.
0 komentarze:
Prześlij komentarz