Powiecie, że jestem złośliwa (bo jestem), pamiętliwa (bywam) oraz drobiazgowa (też). Ostatni wyskok chłopa mego osobistego, który skończył się wyprawą zachyrlanej matki do sklepu po produkt pierwszej potrzeby czyli mleko, z pewnością nie poprawia sytuacji. Wydaje mi się, jednak, że poziom lukru i słodyczy panujący w okresie okołowalentynkowym należy przełamać odrobiną realizmu, bynajmniej nie magicznego. Nie byłabym sobą, gdyby nie był to post z nurtu narzekającego, więc szykujcie się na listę błędów i wypaczeń, oczywiście chłopowych.
Życie pod jednym dachem przez dobrych kilka lat z chłopem powinno już nie kryć żadnych tajemnic. A jednak potrafi ciągle zaskakiwać, przede wszystkim męską opornością na niektóre zagadnienia. Zacznijmy od spraw dzieciowych, bo w końcu uprawiam poletko okołoparentingowe.
Wiecie, jak najszybciej wywołać przerażenie na obliczu męskim i ciche przekleństwa? Wystarczy powiedzieć: "Podaj mi rampers?" Nie, nie pampers, rampers. Kwestia nazewnictwa garderoby dziecięcej przekracza możliwości percepcji niektórych. Co tam rampers. Prawie cztery lata doświadczenia nie pozwala na odróżnienie śpiocha od pajaca, o sukience i spódniczce łaskawie zmilczę. A pozostając przy tematyce garderobianej - ile razy zmieniacie dystrybucję ubrań w szafie? No właśnie. A chop i tak będzie zawsze wołał: "A gdzie te pajace leżąąąąąąą?"
Kolejna sprawa dzieciowa czyli mleko. Modyfikowane. I jego receptura. Która nie zmieniła się od pierwszego dziecka ponad trzy lata temu. Jak jeszcze przy pierwszym wisiała w kuchni kartka z instrukcją: jak zrobić, by dobrze zrobić, to przy drugim zatliła się nadzieja, że może spamiętał. No nie.
Przejdźmy teraz do spraw ogólnodomowoporządkowych. Chopów ponoć należy szanować i hołubić, gdy coś wokół domu czynią (należy?!, eeee....), ale jak już robią, to niech łaskawie zrobią do końca. A nie, że tu garnek się uchował, tam kubek na stole. No i ścierka. Ta zwykła ścierka. Ona nie ma leżeć i gnić w zlewie. Ona powinna wisieć na relingu, by szybko wyschnąć i nie zaśmierdzieć. Proste? Najwidoczniej nie dla wszystkich.
Jak mamy już wymyte, to pranie należałoby powiesić, przecia przy dzieciach idzie w ilościach hurtowych. Uważam, że powinno się organizować kursy wieszania prania. Naprawdę. Ile czasu można zaoszczędzić, gdy matka po ojcu poprawiać by nie musiała, a by szmatki nie wyglądały przed i po wysuszeniu jak krowie z gardła. Ileż by było mniej stresu. Powiecie, ze sama mogę taki kurs urządzić, więc odpowiem - próbowałam, ale chyba autorytetu mi zbrakło.
Zagnieździwszy się w łazience, to proszę ja was, czas na sprawę, z powodu której, nie boję się tego powiedzieć, wybuchnie kolejna wojna. Papier. A raczej rolka. Po papierze. Pusta. Wisząca smętnie. Pobawić się nią i można, czemu nie, ale pożytku z niej w krytycznych momentach żadnego. I dupa, że tak powiem. Jeśli jednak chop przyswoił, że należałoby wymieniać raz na jakiś czas (nie za często, to byłoby za dobrze), to gdyby jeszcze nauczył się umieszczać ją w jedynym słusznym kierunku - końcem do przodu... Ale to już za wiele. Zdecydowanie za wiele.
I w sumie mogłabym tak jeszcze dalej wymieniać - gubienie rzeczy, które leżą w odległości nie większej niż 50 cm od oczu poszukującego; gotowanie w ilościach jak dla pułku wojska, z czego połowę trzeba wylać, bo zamrażarka nie przyjmie, a my nie przerobimy itd. itp.
Ale pisanie tego wszystkiego uzmysłowiło mi jedno. Że my kobiety, (bo jak sądzę doświadczenia mamy podobne) bywamy jednak baaardzo małostkowe. Bo co to znaczy ten niewymyty kubek w obliczu czułego, wiernego, troskliwego całokształtu? Co tam po porozwalanych skarpetach, gdy chłop do domu wraca i dzieci przejmuje? Co tam gnijąca szmata, gdy kawę zrobi, przytuli, romansidło obejrzy? Więc i dla nas, bab (w tym dla siebie, głównie dla siebie!), rzucam wiedzą, a raczej radą tajemną. Przymknijmy oko, spod przymrużonych czasem wyraźniej widać.
0 komentarze:
Prześlij komentarz