Kobity to mają wdrukowany specyficzny software. A matki to już chyba w ogóle. Zwie się to zapewne instynktem ciążowym tudzież dzieciogromadnym, a jak się nie zwie, to może się zwać.
Matka jeszcze matką nie będąc jakoś tak w sumie obojętnie przechodziła koło bęców ciążowych. Były sobie w otoczeniu: miejsca w autobusie się ustąpiło, w kolejce przepuściło, trochę zastanawiało, jak z takim bęcem można w drzwiach się zmieścić, nie mówiąc już o schyleniu po coś do podłogi. Natomiast odkąd matka matką została, to radar nagle, pstryk!, uaktywniony. Wszędzie zauważa bęcę, wszędzie widzi brzuchy, wszędzie dostrzega ciąże. I gdyby tylko kończyło się na konstatacji, że są... Jest gorzej, matka odczuwa bowiem czasem jakąś cichą, cichuteńką pseudozazdrośc w stylu: kurczę, ale (jej) fajnie, w ciąży jest. A potem stop! halt! Zatrzymuje się i myśli:
„Po pierwsze – kolejnego dziecka chwilowo nie chcę, bo dwa gnomy w zupełności dostarczają atrakcji, a zresztą metraż mieszkalny i pojemność samochodu nie pozwala.
Po drugie – niespieszno mi do nieprzespanych notorycznie nocy (jakbym teraz się wysypiała, hahaha!), karmienia na żądanie, martwienia przyrostami, całkowitego uzależnienia i ciągłych płaczów o etiologii wszelkiej (jakby teraz Hanek głosu nie ćwiczyła, hahaha!).
Po trzecie – jestem zmęczona już teraz i dążyć chcę raczej do spokoju, a nie trzeciej rewolucji.
Po czwarte – na zbyt krótko do świata dorosłych wróciłam, aby na własne życzenie znów dać się zamknąć”.
I jak się tak matka zastanowi i przemyśli, to już innej przyszłej czy świeżej matce nie zazdrości, ba! Tym częściej cieszy się posiadanym stanem na pokładzie, bo młodsze staje się coraz bardziej samodzielne (w ramach swojego roczniactwa), a starsze, mimo charakteru wyraźnie po matce, daje się prędzej czy później obłaskawić.
Tylko, co z tego, gdy przechodzi na przystanku kolejny ciążowy brzuch i znowu, z automatu: „kurczę, ale (jej) fajnie”.
Do kitu z tym matczynym instynktem ciążowo-dzieciogromadnym. Też u was działa?
0 komentarze:
Prześlij komentarz