Miesiące ostatnie, zwłaszcza po powrocie matki do pracy a dzieci wybyciu do placówek żłobkowo-przedszkolnych, cechowały się znaczną intensywnością ogólną ściśle powiązaną ze spadkiem własnej efektywności gospodarno-domowej oraz wydolności psychofizycznej. Doszło więc do tego, nie kamieniujcie mnie zbyt prędko, że zaczęłam się zastanawiać, co mi takowego strzeliło do głowy, by pomyśleć, że drugie dziecko to jest fun. Dałam się zapewne nabrać na przekonywania matek 2+, które twierdzą, że z drugim to jest łatwiej, bardziej intuicyjnie, samo się chowa i w ogóle luz-blues. Być może chciałam również w końcu zdopingować swoją cierpliwość, bo przy jednym to jakoś wzrastać nie chciała (kolejna bujda – rodzicielstwo nauczy cię cierpliwości – pogadajcie z dzieckiem mym, a najlepiej z chopem). Koniec końców, z dwójką wylądowałam, a że miałam nie smutać, mimo wiecznych chorób, wrzasków i ogólnego „zawsze coś!”, to czas poszukać pozytywów. Z góry uprzedzam, o miłości matczynej mnożonej nie dzielonej nie będzie, rodzeństwowego lukru również nie. Na co mi więc kolejne dziecko?
- By zrobić użytek z ciuchów i akcesoriów piętrzących się na strychu u dziadków, bo jak to tak? Z założenia jednorazówki to to nie są;
- By docenić samodzielność i względną rozgarniętość dziecka starszego (jedzenie! higiena! zabawa!);
- By mieć kogo tulić, gdy starsze odmawia, a chopa z roboty akurat nie wyciągniesz;
- By przekonać się, że stan „dziecko leży tam, gdzie zostawisz” rzeczywiście się nie śnił (choć po prawdzie okres ten długo nie trwa);
- By oszacować rzeczywistą tolerancję własną na ogólny nieporządek (bo bałagan przy dzieciach wraz z ich ilością rośnie w tempie geometrycznym);
- By docenić spokój, gdy chwilowo jest się tylko z dzieciem jednym;
- By sprawdzić podzielność własnej uwagi (ta, w przeciwieństwie do cierpliwości bardziej elastyczna);
- By w końcu na spokojnie chustować i nosidłować, gdy przy pierwszym strachy: udusi się! Biodra poobkręca! Kręgosłup powykrzywia!;
- By uczyć się na błędach popełnionych przy starszym (bo dopiero praktyka to prawdziwa nauka);
- By średnio statystycznie zwiększyć szanse na wnuki (co za baba! Swoich nie odchowała, a o wnukach myśli);
- Bo 500+* (jaka ta matka była przewidująca dwa lata wstecz, będzie na żłobek!).
Wyszło mi tak na szybko (w czasie konsumowania przez starszą grzanek na obiad) jedenaście powodów, ale wierzę w was mocno, że dopiszecie kolejnych kilka (-naście, -dziesiąt). I niech to będzie prawdziwy argument do stymulacji dzietności, a nie te pińcet plus!
* ironię wyłapaliśta, prawda? ;))
0 komentarze:
Prześlij komentarz