25.4.16



Ponad roczny staż w byciu matką podwójną upoważnia mnie (tak sądzę) do wyciągania pewnych wniosków, obserwacji zmian, jakie dokonały się we wzajemnych relacjach pomiędzy moim dziewczęcym rodzeństwem. Mogę pokusić, (choć pewnie będę tego za chwilę żałować), że zmian pozytywnych. Wbrew temu, co zamierzałam, przygotowanie starszyzny na pojawienie się młodszyzny nie wyszło idealnie. Niby rozmawialiśmy z Lulką, jak będzie wyglądać życie z małym dziecięciem na pokładzie (wtedy jeszcze o płci nieujawnionej). Uprzedzaliśmy, że nie będą to tylko róże i fiołki, ale i więcej ogólnego zamieszania. Nie mogłam wiedzieć, ile z tego zrozumie, w końcu sama jeszcze była/jest niewielka, natomiast wiem do czego przygotować jej nie daliśmy rady.

Równość uwagi.

Jeden z (moim zdaniem) najgłębszych mitów rodzicielstwa 1+ mówi, że kluczem do sukcesu jest zapewnienie porównywalnej uwagi starszemu i młodszemu dziecku. Z perspektywy czasu, obiecywanie dziecku i sobie, że będziemy swą uwagę dzielić po równo to prosta droga do obopólnej frustracji. Lepszym rozwiązaniem wydaje mi się (teraz!) tłumaczenie starszemu, że młodsze wymaga jednak odrobinę więcej czasu i skupienia, bo: dopiero przyszło na świat, jest całkowicie zależne, zwłaszcza od matki, nie potrafi samo nic zrobić ani zająć się sobą. I podkreślenie, że jest to okres przejściowy. Natomiast dorosłego w tym głowa, by pozostały czas maksymalnie efektywnie poświęcać starszemu. Pamiętając, jak wyglądała opieka nad starszą w pierwszych jej tygodniach wydawało mi się, że tuż po urodzeniu Hanki sporo czasu zostanie dla Lulki - noworodki przecia głównie jedzą, wydalają i śpią. Rzeczywistość sprawiła nam figla: ciągłe karmienie (potem z problemami), krótkie i rzadkie drzemki młodszyzny w ciągu dnia osiągane po długim usypianiu oraz wieczne przykluszczenie nie dawało szerokiego pola na wyłączność dla starszej. Był to niby czas wspólny, ale budzący rywalizację, negatywne zachowania i emocje, również u mnie.

"Bo Anka..."

"Nie możesz teraz jeździć po korytarzu, bo Anka śpi". "Nie możemy iść na plac zabaw, bo Ania jest chora, a tata jeszcze nie wrócił". "Wiem, że chcesz się bawić tymi klockami na podłodze, ale lepiej przenieś je na stół, bo Anka może je połknąć". Przez te pierwsze kilkanaście miesięcy nasze życie mocno zorientowało się na młodszą. Z jednej strony jest to typowe, bo znów: jest mała, trzeba jej poświęcić więcej czynności naokoło, wkłada wszystko do paszczy, ma inne wymagania, które ciężko pogodzić z potrzebami starszyzny, zwłaszcza gdy są pod opieką jednej osoby. Z drugiej strony autentycznie żal starszej, której się odmawia, modyfikuje plany, "bo Anka". I znów ogromna rola nasza, by tak zorganizować codzienność, by tych "bo Anka" było jak najmniej. Dobrym punktem wyjścia jest być może stosowanie "bo Lulka", by ta starsza miała świadomość, że jej potrzeby też są ważne. Czyli "zostaw tą kredkę, bo Lulka teraz nią rysuje", "pójdziemy bawić się w inne miejsce, by Lulce nie przeszkadzać w oglądaniu bajki" itd. Ćwiczymy, próbujemy.

Hałas.

Nikt mnie nie uprzedził, bo skąd?, że problemem dla starszej może był młodszej płacz. Smutki, chowania się, nagłe ucieczki do pokoju - dopiero po czasie, określonych sytuacjach i wielu rozmowach znalazłam przyczynę: częste krzyki, nawoływania, wysokie dźwięki generowane przez siostrę. Byłam tym bardziej zdziwiona, jako że na harmider przedszkolny (które to miejsce do najcichszych przecież nie należy) nigdy się nie skarżyła. Wypracowałyśmy pewne rozwiązania, ale kwestia hałasu dalej pozostaje wrażliwą.

Przez te szesnaście miesięcy wiele się zdarzyło między nimi. Dobrego i niepokojącego. Nie jestem w stanie określić, w jakim kierunku potoczą się emocje i uczucia między nimi. Dynamizm relacji - tylko tego mogę być pewna. I nie pozostaje mi nic innego, jak starać się wypracować między nimi zwykłą chęć bycia wspólnie. Niekoniecznie razem, może być i obok. Byle wspólnie.

19.4.16


Z racji tego, że jak widać wena matki mocno osłabła... w sumie może nawet nie wena osłabła, ale czas się skurczył.... to najlepszym sposobem na przełamanie znów wydaje się przekazanie pałeczki młodszemu pokoleniu. Jako, że to najmłodsze rzadko wykracza poza "uhuhu", "mama", "tata", "tutututu!" miejsce zostawmy dla Lulki, która nie przestaje wykazywać specyficznego, typowo dziecięcego jak sądzę, poczucia humoru. A że zapowiadają smętną pogodę na najbliższe dni, to ja wam tego humoru odrobinę zostawiam. W zamian nie będziecie się gniewać, że tu pustką matczyną wieje, ok? To miłego czytania. 

Domowe zajęcia plastyczne.
"Kochanie, jak narysujesz buźkę?"
"Kropka, kropka, kreska, kreska, fotografia mojej buzi" (wpływ babci J.)
"A co tu jest?
"Oczka"
"A tu?"
"Nosek"
"A czego jeszcze brakuje na tej buzi"
"Kozy!"
<classic facepalm>

Drzemkowa pora. 
Matka nuci "Aaa kotki dwa".
"Mamusi, a czy mi dasz gwiazdkę z nieba?"
"Tak, kotuś" (O tej porze obiecam ci wszystko tylko śpij!)
"Mamusiu to ty pójdziesz do sklepu, kupisz taką wysoką, najwyższą drabinę. Wejdziesz na nią i dasz mi gwiazdkę z nieba, taką na czoło. A jak ci się nie uda to zejdziesz z drabiny i oddasz ją do sklepu, dobrze?". 
Praktyczność jest w cenie ;)

Poranne Polek rozmowy.
"Mamo, a co może ukraść złodziej?" Nie ma to jak odpowiedni temat na szóstą rano.
"Różne rzeczy. Obrazy, samochody, biżuterię..." poci się matka, bo mózg jeszcze nie pracuje, a oczy same się zamykają.
"A co jeszcze?"
"Kotuś, nie wiem. A jak myślisz?"
"Jeszcze Danonki! Danonki może ukraść złodziej".
Czy jest na sali danonkowy złodziej?

Przed kąpielą.
"Kotuś, tylko dzisiaj proszę byś nie chlapała, bo źle się czuję i nie mam siły sprzątać".
"Dobrze, mamusiu."
W kąpieli:
"Mamusiu, proszę zrobiłam ci kawy, ale tak dużo. Masz wypij."
"O, dziękuję, pyszna kawa. Od razu lepiej się czuję!"
"To masz już siłę sprzątać?"

Rozmowa przy Stacyjkowie. 
"Mamo, a co to znaczy perfeto?!"
"Perfetto znaczy <doskonale> w języku włoskim."
"W języku włoskim?!"
"Tak kochanie, bo jest taki kraj, który nazywa się Włochy i tam mówi się po włosku".
"Włochy?! Włochy?!" I śmiech przez dobre trzy minuty.
A po trzech minutach: "A jest taki kraj, co nazywa się Kupochy?"

Poświątecznie.
"Mamo, kiedy przyjdzie ksiądz po kolędzie, bo jak przyjdzie to ja mu powiem <Księżu, ja cię kocham!>". Yyyyy.....
Dzisiaj przed kolędą: "Mamo, mamo, kiedy ten ksiądz do nas przyjdzie, bo ja się już nie mogę doczekać!".
Kolęda: "Mamo, ja się boję!"
Tuż po wyjściu księdza po kolędzie: "Mamo, a gdzie poszedł ten ksiądz, bo ja chciałam z nim zjeść".
Say whaaat?

Wieczór. Obie z Lulką już ewidentne padlizny. Czytamy jakąś okrojoną wersję Bambi. Panna co chwila przerywa zadając mniej lub bardziej adekwatne pytania. Dochodzimy do momentu, gdy Bambi kuma się z Piękneoczy czy jak jej tam było. 
Wtem: "A gdzie jest wujek?" 
Jaki wujek do diaska? Jak na komendę obie parskamy niepohamowanym śmiechem, takim jaki przytrafia się, gdy już jedziesz na oparach. Spanie poszło się paść.

A na koniec klasyk każdego trzy-czterolatka.
"Kotuś, a dlaczego ty na wszystko odpowiadasz mi <nie >?"
"Mamusiu, to nie moja wina, bo ja się taka cała na <nie> urodziłam".
Geny? mleko? pasza modyfikowana? Nie.... na pewno szczepionki!!

11.4.16


Nie jestem entuzjastką szerokiego korzystania przez dziecko z telewizji. Średnio wierzę w edukacyjnie nieocenioną moc bajek dla kilkulatków. Stosowanie jako zapychacza czasu ciągle uważam za smutne, mimo że sama mam sporo za uszami. Traktowanie bajek i do nich dostępności w kategorii kar i nagród to czysta manipulacja. Telewizja, czy ogólnie migające obrazki, małemu dziecku do szczęścia potrzebne raczej nie są. Nie można jednak zaprzeczyć, że rodzice (również i ja!) zazwyczaj chętnie przygarną wszelkie dobre sposoby na zajęcie/unieruchomienie dziecia bez szkody dla ich (rodziców i dzieci) mózgu i kreatywności. Idąc temu naprzeciw z całego serca swojego polecam sposób idealny na poobiednią sjestę ale i  cudownie zajmujący dziecię w sytuacjach kryzysowopodbramkowych. 

Słuchowiska, bajki-grajki, bajki-słuchajki, jak zwał tak zwał. Na moje oko (i ucho) sprawdzają się idealnie w wielu sytuacjach – w aucie, gdy wraz z kolejnym kilometrem rośnie w dzieciu/ach niechęć do kitłaszenia się w niewielkiej przestrzeni; w chorobie, gdy samopoczucie kiepskie, a na rajd hulajną po korytarzu sił zwyczajnie brak; na kryzysy godziny piętnastej, gdy dziecko na drzemkę paść nie zamierza, a przydałoby się, by kapkę odpoczęło. 

Mając do wyboru bajki oglądane i słuchane część rodziców powie: "A co to za różnica? Tu i tu dziecko siedzi spokojnie i nie zawraca nadmiernie głowy". Pozwólcie więc, że podzielę się obserwacją własną, dosyć świeżą, wzmocnioną obiektywną uwagą osoby częściowo postronnej w postaci Lulkowej ciotki. 

Oglądając bajkę na telewizorze/komputerze/tablecie dziecię potrafi zamienić się w zastygnięte zombie nie reagujące na bodźce zewnętrzne. Nie słyszy twoich pytań, nie odpowie kto jest kim i o co tak naprawdę chodzi, a ewentualnych wyjaśnień udzieli, gdy ochłonie i powróci do stanu normalnego. To samo dziecko słuchając bajki odtwarzanej z magnetofonu/radia zachowuje pełną świadomość oraz wykazuje żywą interakcję, zarówno z historią jak i z osobami obok - skacze, tańczy, śpiewa, dopowiada dalszą część historii, dopytuje na bieżąco o nieznane i tłumaczy nieświadomej matce, co to za ropucha i dlaczego „w poprzek a nie wzdłuż”. Co więcej, jest w stanie układać klocki, rysować, układać włosy lalce jednocześnie nucąc pod nosem lub bezgłośnie powtarzając tekst. Przystawienie tych dwóch obrazów do siebie nie pozostawia mi w zasadzie żadnych złudzeń.

Na koniec nie wytłuszczę wam teraz listy najlepszych/najciekawszych słuchowisk, bo dopiero raczkujemy w tym temacie (ostatnio w odtwarzaczu panuje "Wyprawa na szklaną górę"). Uparcie będę natomiast twierdzić, że słuchanie jest dużo lepsze niż wgapianie się. I w sumie można tę zależność rozszerzyć na inne tematy. O!

A jako, że rzeczywiście raczkujemy, to chętnie poznamy to, czego wy (razem z dziećmi ;) słuchacie. Podzielicie się?

6.4.16


Cztery lata jestem matką. Od czterech lat moje życie wygląda inaczej. Nie powiem, że lepiej czy gorzej. Pełniej czy płycej. Nie wierzę tym, co twierdzą, że bycie rodzicem niczego nie zmieniło, w równym stopniu jak nie wierzę zapewnieniom tych, którym obróciło życie o 360 stopni. Nie lubię skrajności w określeniu rodzicielstwa. 

Bycie rodzicem własnego zdrowego dziecka nie jest misją, powołaniem czy heroizmem (nieco inaczej wygląda to w moim patrzeniu na rodziców dzieci niepełnosprawnych czy rodziców zastępczych). To nie źródło przywilejów, lepszego postrzegania siebie czy powód wywyższania się ponad innych. Macierzyństwo nie jest dopełnieniem kobiecości. 

Rodzicielstwo to codzienna metodyczna żmudna praca okraszona rutyną, w której zdarzają się momenty. To próby i błędy (czasem paradoksalnie ciągle te same), poszukiwanie sposobów (chociażby na cierpliwość własną) i schodzenie na manowce. To zmęczenie i radość. Duma i irytacja. To kroki naprzód i kroki wstecz. To ciągła dynamika zmian. 

Bycie rodzicem nie oznacza tylko opieki nad dzieckiem. To uczenie dziecka, uczenie się dziecka, ale i uczenie się siebie. Trening cierpliwości, poznawanie granic komfortu, sortowanie ważności i układanie priorytetów. Machanie ręką na nie-pilne, uparta walka o najistotniejsze.

To w końcu, ale i przede wszystkim przedłożenie potrzeb innych nad swoje. Nie - spełnianie każdej zachcianki i realizacja wszelkich życzeń dziecka. To raczej świadomość, że na pewnym etapie, relatywnie krótkim, (choć czasem zdaje się, że nazbyt długim), życie kręci się wokół dziecka. I to jest naturalne, koniec-kropka. Z jednej prostej przyczyny - dzieci od swoich dorosłych są zwyczajnie całkowicie zależne - zwłaszcza na początku, przy czym nie szukajcie statystycznej długości trwania początku. Akceptacja tego chwilowego dziecko-pierwszeństwa, momentami objawiane wręcz uwiązaniem, może być jednym z kroków do rodzicielstwa bez frustracji. Czasem chcemy za szybko "odczepić się" od dzieci, zmuszać do samodzielności w poszukiwaniu świętego spokoju. Ja chciałam, ale musiał minąć czas, by zrozumieć, że to są te manowce.

Cztery lata jestem matką. Nie stałam się mądrzejsza, nie czuję nawet, że osiągnęłam coś niezwykłego (chyba, że wziąć pod uwagę jak te dwie dziouchy niezwykle się od siebie różnią). Dla mnie rodzicielstwo to nic bardziej normalnego, nic nadzwyczajnego. Tak, każda z nas - matek i każdy z was - ojców jesteśmy wyjątkowi. Tak, jak wyjątkowy jest każdy człowiek.