Zagłębiam się w tematykę rodzicielstwa bliskości. Coś tam czytam, coś przeglądam, ekspertem ani ortodoksyjnym praktykiem zapewne nigdy się nie stanę (ach, ten mój choleryzm!). Próbuję raczej łapać wskazówki, porady, inny punkt widzenia. Po lekturze sztandarowej pozycji w tym zakresie - Agnieszka Stein "Dziecko z bliska" - trochę się w głowie rozjaśnia. Inaczej patrzę na dziecko, i aż mi głupio, że niektóre koncepcje nie były u mnie tak pewne. Widzę również, że jedna, bardzo ważna rzecz kompletnie mi umknęła w trakcie całej drogi rodzicielskiej . A jest to rzecz tak prosta, że wielka.
Zajmowanie się dzieckiem to czasem jedna wielka mordęga i walka. Prośby, groźby, podchody, sztuczki i szantaże. Po całym dniu człowiek pada na twarz ze zmęczenia i zastanawia się, co idzie nie tak, dlaczego to takie trudne. Trąbią mu w głowie wyrzuty sumienia, niewypowiedziane "przepraszam", świadomość wybuchów o rzeczy tak naprawdę mało istotne. Człowiek tłumaczy je sobie kolejnymi dzieciowymi buntami, złośliwościami, własnym zmęczeniem, niespełnionymi potrzebami, poirytowaniem na sytuacje poboczne i zwyczajnie jest mu głupio. Ja tak mam. Ty zapewne też.
Wtedy myślę o tej jednej zasadzie.
Wtedy myślę o tej jednej zasadzie.
Przychodzi kolejny dzień. Dzieci szaleją, nie chcą wpasować się w plany, rytuały, na wszystko reagując sakramentalnym "nie". Mnie trafia szlag, mam ochotę znów zastosować kary, wymuszenia, drobne kłamstwa i oszustwa, byle tylko osiągnąć to, co zamierzam. I wtedy znów muszę przypomnieć sobie o tej jednej zasadzie, która brzmi:
Traktuj dziecko tak, jak sam chcesz być traktowany.
Chcę przebywać w środowisku bez przemocy, bez krzyku.
Nie chcę być wyzywana, ośmieszana, obmawiana czy w jakikolwiek sposób jednoznacznie oceniana.
Nie chcę być zmuszana wbrew swojej woli.
Chcę wyrażać swoje zdanie i być w nim wysłuchanym.
Chcę rozmawiać z drugą osobą, a nie tylko słuchać poleceń.
Chcę dyskutować.
Chcę mieć czas, by zrozumieć.
Chcę czasem płakać, śmiać się, krzyczeć i biegać, lub po prostu się zatrzymać.
Chcę mieć prawo do złego humoru i czasem się w nim wytaplać.
Chcę nie chcieć.
Chcę, by inni respektowali prawo do tego wszystkiego, prawda? Więc dlaczego odmawiam tego swojemu dziecku?
Wdrukowuję sobie tę zasadę, by w każdej, zwłaszcza kryzysowej, sytuacji umieć wcisnąć pauzę i zapytać samej siebie: "Jak bym się czuła, gdyby ktoś bliski potraktował mnie tak, jak potraktowałam (lub chcę potraktować!) dziecko".
Zmienia perspektywę, zapewniam.
Zmienia perspektywę, zapewniam.
I zanim ktoś zacznie rzucać argumentami, że "nie zawsze się da; że sytuacje niebezpieczne; że dziecko to nie dorosły...". Tak, dziecko nie jest małym dorosłym; sytuacje niebezpieczne rządzą się swoimi prawami; rodzic też człowiek i to mocno nieidealny. Lecz im więcej razy uda mi się ta sztuka, tym więcej satysfakcji. Tak myślę, taką mam nadzieję.
0 komentarze:
Prześlij komentarz