Dzisiaj będzie o książce, która stała się absolutnym hitem u naszej czteroipółletniej starszakówny. „Nauka bez tajemnic” Wydawnictwa Olesiejuk. Nie pamiętam już (lecytyna, gingko, ratujcie!) czy dostaliśmy na prezent czy sama w swej wspaniałomyślności i przebłyskach geniuszu ją nabyłam książkę, ale to zdecydowany strzał w dziesiątkę.
Kolejna fajna rzecz, o której nie zapomniano to propozycje minieksperymentów, które każdy kilkulatek z powodzeniem samodzielnie lub z niewielką pomocą rodziców może wykonać. U nas akurat króluje sprawdzanie, co przyczepia się do magnesu oraz kolorowa piana niczym wulkan, ale pomysłów jest zdecydowanie więcej. Nie chcę też już za wiele o niej pisać, by zwyczajnie nie psuć wam, tak! wam!, edukacyjnej zabawy. Oczywiście istnieje ryzyko, że dziecię zapłonie miłością wiedzy i zacznie drążyć, drążyć, drążyć... przysparzając wam bólu głowy z braku wiedzy ;), ale koniec końców nie smutalibyśmy nad tym za bardzo, prawda?
Na koniec tylko sesja zdjęciowa w rękach akurat młodszyzny, bo na potrzeby wpisu dorwała i nie dała sobie wydrzeć z łap. Z góry i z dołu przepraszam za znany zapewne fotograficzny standard Debiutującej ;)
Nie ma co ukrywać, że przy rodzicach-naukowcach panna pierwsze kroki w laboratoriach poczyniła (pamiętacie?), więc pozostawało tylko kwestią czasu, kiedy zacznie zadawać pytania: "Ale czym wy się tak naprawdę zajmujecie?". Dosyć długo odpowiedzi w stylu: "prowadzimy badania, oglądamy roślinki i co się z nimi dzieje" ją satysfakcjonowały, lecz nadszedł czas na precyzyjniejsze odpowiedzi, czym naprawdę para się nauka. Ta książka przyszła nam w sukurs, zwłaszcza, że mając doświadczenie ze adeptami znaaacznie starszymi czasem ciężko nam przełożyć ją na pojęcie dziecięce.
Pozycja ta zawiera kilka działów z szerokiego zakresu wiedzy prezentujące króciutkie informacje: o materiałach, ludzkim ciele, roślinach, kosmosie czy chociażby działających prawach fizycznych. Takie podstawy podstaw w formie absolutnie strawnej i zrozumiałej. Strzelam, że nawet dla trzylatka debiutującego w roli wiecznie pytającego filozofa z kultowym: „a dlaczego?" na czele. Strawność ta jest potęgowana poprzez genialne w swej oczywistości zastosowanie okienek obrazkowych. Dzięki nim dziecko może zajrzeć w głąb – czy to ciała ludzkiego (nie bójta się, bez nadmiernych szczegółów), drzewa czy naszej skromnej błękitnej planety. I to nawet do trzech poziomów!
Kolejna fajna rzecz, o której nie zapomniano to propozycje minieksperymentów, które każdy kilkulatek z powodzeniem samodzielnie lub z niewielką pomocą rodziców może wykonać. U nas akurat króluje sprawdzanie, co przyczepia się do magnesu oraz kolorowa piana niczym wulkan, ale pomysłów jest zdecydowanie więcej. Nie chcę też już za wiele o niej pisać, by zwyczajnie nie psuć wam, tak! wam!, edukacyjnej zabawy. Oczywiście istnieje ryzyko, że dziecię zapłonie miłością wiedzy i zacznie drążyć, drążyć, drążyć... przysparzając wam bólu głowy z braku wiedzy ;), ale koniec końców nie smutalibyśmy nad tym za bardzo, prawda?
Na koniec tylko sesja zdjęciowa w rękach akurat młodszyzny, bo na potrzeby wpisu dorwała i nie dała sobie wydrzeć z łap. Z góry i z dołu przepraszam za znany zapewne fotograficzny standard Debiutującej ;)