12.9.16

okropne zabawki, najgorsze zabawki

Przyznajcie się, na pewno macie jakiś znajomych, również rodziców, którzy działają wam na nerwy z różnych powodów. Bo np. fundują wam miliony "dobrych" rad, ich dzieciaki zawsze najmądrzejsze, najpiękniejsze i sikają do nocnika odkąd skończyli pól roku, a twoje to takie rozwydrzone chyba albo z innym ADHD. Jeśli z jakiekolwiek powodu macie ochotę na słodką zemstę lub małą złośliwość, to wiem jak to zrobić: a) mało dosłownie; b) nie bezpośrednio i c) pod przykrywką dobrego wychowania. 
Sposób jest banalnie prosty. Na najbliższą okazję (a wspinając się na wyżyny perfidii - nawet bez okazji!), sprezentujcie ich milusińskim jeden z proponowanych prezentów, bo takie fajne dzieci przecież mają. A potem delektujcie się w wyobraźni ich nieopisanym cierpieniem. 

Prezent pierwszy - instrument muzyczny
Wachlarz możliwości nieograniczony, ale zasada jedna - im głośniejszy, tym gorzej (tzn. dla was lepiej).
Pokuszę się o hierarchię, w której o pierwsze miejsce walczą grające pianinko i najprostszy w świecie flet. Grające pianinko ma ten dodatkowy plus, że potrafi rozświergolić się pod byle muśnięciem. I niech się męczą z ponownym usypianiem ledwo położonej dzieciarni. O!

Prezent drugi - zestaw magnesów na lodówkę/tablicę
Ale wiecie, taki konkretny zestaw, którego elementów umiejętność znikania graniczy z magią. W końcu dziecko kumate zacznie sprawdzać kompletność, a przy jakimkolwiek braku to rodzic, przecia nie dziecię, będzie się tarzać pod łóżkami, za szafami, by to jedne durne "u" znaleźć. W desperacji grzebać będzie nawet w odkurzaczu lub najbliższym koszu na śmieci. Miła oku wizja, co nie?

Prezent trzeci - Lego
Nieśmiertelne narzędzie tortur każdego rodzica (dzieci jakimś dziwnym trafem uważniejsze w tym względzie, stopy, ach me stopy!). Wy litujecie się na widok kulejącej matki "o biedna, znowu klocek?", by przy dobrych wiatrach śmiać się w duchu, gdy z ust dziecięcia znajomych wypływa radosne "Ciociu/wujku, a mama powiedziała: k...a mać!". Znawcom tematu nie muszę tłumaczyć dlaczego.

Prezent czwarty - kolorowanki
Najlepiej tysiąc pięćset sto dziewięćset w jednym ogromnie tłustym zeszycie. I zapełniaj matko czy ojcze z dzieciem kolejne miśki, traktory i kaczki, bo czas z dzieckiem spędzonym zawsze procentuje. Rysuj, rysuj, aż ci ręka nie odpadnie... Po dziesiątym rodzic mięknie, po czterdziestym zaczyna kląć na czym świat stoi, a to nawet nie połowa. Przy setnym szuka kryjówek we własnym metrach czterdziestu, by nie usłyszeć znowu: "mamo, choć ze mną pokoloruj!"... A ty zacierasz ręce z uciechy, chciało mu się dziecka, niech ma!

Prezent piąty, najlepiej w pakiecie z czwartym - zestaw plastyczny
Jak dobrze poszukacie to znajdziecie takie podręczne walizeczki z milionem farbek, wiecznie łamiących się kredek, mazaków ze znikającymi skuwkami, klejem, nożyczkami itd. Opcja poprawiania i ubarwiania świata nieskończona. A przy następnej wizycie niby przypadkiem rozglądnijcie się za śladami artystycznej działalności progenitury znajomych. Gwarantuję, że długo szukać nie będziecie, a wstyd rodziców z nie-wiadomo-kiedy pomazanej ściany - bezcenny!

Wiecie jaka jest dodatkowa zaleta każdego z tych prezentów? 
Mocno się nie wykosztujecie, a porządnie dacie w kość tym przemądrzałym, zawsze-wygadanym znajomym, co to ich dzieci zawsze hop do przodu!, centyle i wszelkie normy przeganiające. 

Skąd przekonanie o ich skuteczności w psuciu nastroju, wzroście frustracji i bolących stopach?
Bo własnym dzieciom je prezentowałam nie ucząc się na błędach i pomazanych ścianach.
Głupia matka, głupia, a w swej głupocie niech i inni poznają ten ból!


PS. Choć nie, flet to sprawka teściów!

0 komentarze:

Prześlij komentarz