Zatrzęsło mną. Korzystając z Hankowej drzemki i zaległości internetowych szperałam tu i ówdzie natrafiając na wpis/artykuł/cholera wie co dotyczących zaleceń nawadniania ciała dziecięcego. Zanim postukacie się w głowę, o czym bredzę, zapraszam tu -> KLIK, bo to nie ja bredzę, ale autorka.
Do dzisiaj sprawa wydawała mi się prosta. Najlepszym sposobem zaspokajania pragnienia jest wzięcie w łapę szklanki/butelki z wodą i pociągnięcie z niej. A tu się okazuje, że nu, nu, pijąc wodę robisz sobie krzywdę. A co gorsza, namawiając dziecko do picia wody robisz krzywdę i jemu.
No dobra, może trochę dramatyzuję, ale lektura powyższego tekstu daje wyraźnie do zrozumienia, iżby w najoptymalniejszy sposób nawodnić ciało dziecięcia należy nie dawać mu wody, ale wodę z czymś. Propozycji jest kilka: sól, cytryna, miód, soki owocowo-warzywne - do wyboru do koloru. Nawet jeden z podpisów mówi wprost: "sok jest lepszy niż woda"!
No i tu matka rąbie głową w ścianę, bo szlag ją trafia. Ogromny szlag. Jak się wszelkie babcie i teściowe dorwą do artykułu, to mamy, kolokwialnie mówiąc, przerąbane. Precz pójdzie woda mineralna, w ruch ruszą soczki i herbatki na każde skinienie dziecięcia. Bo tak przecia piszą w internetach!
Pierwsza sprawa
Woda to woda. Najbardziej naturalny i niezbędny do życia! płyn używany do gaszenia pragnienia. Jakoś nie wyobrażam sobie, by nasi wcześniejszy krewniacy lub inne zwierzęta przyrządzały się rozcieńczone napoje wodosokowe gdzieś nad strumieniem czy przy innym wodospadzie. Zwierzęciu chce się pić to pije wodę z najbliższego źródła. Niczym się pod tym względem od zwierząt nie różnimy. A jak ktoś rzuci, że ludzie pierwotni zajadali się padliną, więc nie ma się do czego odnosić, ty wybaczcie, ale zmilczę.
Druga sprawa
Sok, nawet jeśli rozcieńczony, to źródło cukru czyli paliwa energetycznego, jego mniejszej lub większej ilości w bardzo łatwo przyswajalnej formie. Jak się człowiek nim opije to nie ma bata, by miał apetyt na coś innego. Myślicie skąd się bierze często tzw. niejedzenie dziecięce? Ano z takich właśnie soczków popijanych między posiłkami. Potem matka rwie włosy z i tak przerzedzonej czupryny, że dziecko konkretnego posiłku nie chce jeść. Jak ma zjeść, skoro po szklance soku dostaje potężnego kopa energetycznego
Trzecia sprawa
Częste popijanie soków czy nawet wody słodzonej miodem powoduje nie za fajne przyzwyczajenia. Dziecko od maleńkości wyczulone jest na słodkie i może się okazać, że za chwilę niczego w smaku obojętnego do picia nie weźmie i koło się zamyka.
Czwarta sprawa
Nie, dodanie szczypty soli czy kilku kropel cytryny do butelki z wodą nie wzbogaci nam jej znacząco w składniki mineralne czy witaminy. Za mała dawka, mówiąc krótko.
Nie twierdzę, że picie innych napojów niż woda jest złe. Soki, zwłaszcza domowej roboty, zawierają sporą ilość witamin, minerałów, związków antyutleniających etc., natomiast nie zawierają pełnej gamy substancji obecnych w całym owocu czy warzywie. Chociażby błonnik zawarty w miąższu, chociażby skórka, która zawiera znacznie więcej składników prozdrowotnych niż miąższ. I kaloryczność porcji soku jest wyższa niż porcji owocu ze względu na wyższą zawartość cukru.
Nie sugeruję, że kategorycznie tylko woda, bo inaczej biada naszemu zdrowiu i dziecięcym przyzwyczajeniom. Sama mam problem z sumiennym nawodnieniem, nie tylko zresztą ja. Chciałabym tylko, by w szeroko dostępnych mediach nie pojawiały się sensacyjne hasła pt.: "Dzieci nie powinny pić czystej wody!" (chyba, że mówimy o destylowanej, ale kto o zdrowych zmysłach pije destylkę?) lub "trzeba umieć pić wodę!" czy też "woda sama w sobie nie jest złem" (say... what?!).
Tu naprawdę nie ma wielkiej filozofii. Należy pić przede wszystkim wodę według jednej zasady: mało a często. Jak najbardziej do zrealizowania przez dorosłego i przez dziecko. Czy nie?
0 komentarze:
Prześlij komentarz