24.4.17



Jeszcze dobrych kilka miesięcy temu żyłam na czytelniczej pustyni. Był to stan absolutnie dla mnie nietypowy, gdyż od małego byłam typem mola książkowego. Czynników oddalających mnie od książki było kilka ze szczególnym naciskiem na: dzieci, pracę oraz seriale. Biorąc pod uwagę pulę wieczornego czasu do wykorzystania oraz poziom zmęczenia ogólnego, najczęściej chodziłam na łatwiznę polegającą na odpaleniu odcineczka do zbyt późnej kolacji i dogorywaniu przy nim, aż do pory snu. I pewnie stan taki utrzymywałby się do dnia dzisiejszego, gdyby nie podarek przekazany wyłącznie na wypróbowanie, a nuż się przyda!

Nie wiadomo jak i kiedy ten mały niepozorny prezent podbił moje statystyki czytelnicze.Wciąż są zdecydowanie zbyt niskie jak na potencjalne możliwości, ale szanse obcowania z literaturą w przecudowny sposób wzrosły. Wiedząc, co już wiem oraz łapiąc doświadczenie z kilku ostatnich miesięcy ośmielę się ponadto stwierdzić, że czytnik e-booków, bo o nim mowa, jest wynalazkiem idealnie dostosowanym do potrzeb rodzica. A zwłaszcza rodzica czytającego. Żeby nie zostać gołosłowną, oto garść uzasadnienia.

Po pierwsze: umożliwia czytanie w każdym możliwym miejscu o każdej możliwej porze. Człowiek staje się niezależny od zewnętrznego źródła światła. W moim przypadku mogę czytać przy dzieciach smacznie śpiących w naszej sypialni. Ta praktyczność jest dla mnie absolutnie nie do przecenienia. Uwielbiam bowiem czytać w łóżku przed snem, a zaświecenie lampki równałoby się przebudzeniem co najmniej jednej córki. Co więcej, czytnik ratował moją przytomność w trakcie jednej z nocnych sesji choroby jelitówkowej córki, ileż można przeglądać fejsbuka?

Po drugie: czytnik wydaje się być idealnym czasoumilaczem podczas maratonów karmienia piersią. Pamiętam moje zmagania z prawidłowym ułożeniem dziecka i jednoczesnym utrzymywaniem oraz przewracaniem stron w książce. Szczerze? brakowało mi tak z półtorej ręki, zwłaszcza przy książce liczącej więcej niż 100 stron. W związku z tym, że najczęściej nie mogłam liczyć na dorosłe towarzystwo, a starszakówna nie była zainteresowana funkcjonowaniem jako podpórka do książek, kończyło się na "Kuchennych Rewolucjach". Czytnik wydaje się być mniej angażujący, choć jak jest w praktyce, to może wy mi powiedzcie.

Po trzecie: czytnik sprawdza się jako źródło literatury nie tylko dla mnie ale i starszakówny. Dorosła już do takiego etapu, że niekoniecznie potrzebuje książek wyłącznie z obrazkami, zaczyna skupiać się na samej historii, dzięki czemu nie tylko wieczorami, ale i na wyjazdach potrzeba kontaktu z literaturą dziecięcą może zostać zaspokojona. Również i walizka podróżna docenia mniejszą ilość pakowanych woluminów, choć do zera ciężko dojść, wiadomo ;))

Nie mogę oczywiście wyłącznie chwalić, chwalić, chwalić, bo z pewnością wyczulibyście nieszczerość na kilometr. Jest więc i wada, dosyć poważna. Uszkodzenie czytnika, samodzielnie lub za pośrednictwem dzieci, staje się bowiem zdarzeniem dużo bardziej bolesnym, zwłaszcza ekonomicznie, niż popisanie czy podarcie papierowej książki. I znów, zaufajcie mi, wiem co mówię ;)

Można zauważyć, że powyższy post zbiegł się ze Światowym Dniem Książki i Praw Autorskich oraz raportem o fatalnym stanie polskiego czytelnictwa, pełen tekst o tu. W ramach walki ze smętnymi statystykami podrzućcie, co interesującego wpadło ostatnio w wasze czytacze ręce. Z mojej strony serdecznie polecam Wam to:

H. Yanagihara "Małe życie" - obszerna historia o przyjaźni, cierpieniu i dojrzewaniu; o samoakceptacji i niewybaczalnych błędach. Nie jestem jakimś typem wielkiego wzrusza, ale przy kilku fragmentach łza popłynęła.

Justyna Kopińska "Czy Bóg wybaczy siostrze Bernadetcie?" - wiele z was pewnie słyszało o historii wychowanków domu dziecka w Zabrzu. Ten reportaż jest ciężki, dołujący, sprawiający fizyczny ból. Już we wcześniejszym zbiorze reportaży ("Polska odwraca oczy", którą również mocno polecam!) autorka relacjonowała, co działo się w tym domu dziecka, ale na poziom okrucieństwa zadawanego dzieciakom, w tym nawet kilkulatkom, nie byłam przygotowana.

Elizabeth Strout "Mam na imię Lucy" - pięknie napisana skromna powieść o odbudowywaniu relacji oraz nawiązaniu zrozumienia między matką i już dorosłą córką.

Czekam na Wasze inspiracje!


0 komentarze:

Prześlij komentarz