28.8.17



W czasach, gdy blog działał odrobinę prężniej dzieliłam się z Wami książkami i ideami, które mnie inspirowały. Wciąż czytam, próbuję, zmieniam perspektywę. Uczę się, że mimo wszelkich niedoskonałości, ciągłych rodzicielskich niedoróbek można w znacznym stopniu ograniczyć stres i sobie i dziecku. Spostrzegam, że wyrzucenie z głowy odgórnego harmonogramu na rzecz wsłuchania się we własne dziecko pomaga zdobywać kolejne stopnie w jego dojrzałości. 
I mam na to dwa dosyć konkretne przykłady.

Część z Was być może pamięta, że jedna z moich córek była dosyć zagorzałą entuzjastką ssania kciuka. Delikatnie dzieliłam się z Wami swoimi obawami, prywatnie dochodząc już do nieco obsesyjnego traktowania tematu. Zrozumiałam wtedy, że potrzebuję jasno określić swoje podejście, skonsultowałam (m.in. ze stomatologiem), poczytałam w mądrzejszych źródłach i postanowiłam:  przestaję traktować ssanie kciuka jako problem wymagający natychmiastowej interwencji, pozostawiam dziecku czas i przestrzeń do samodzielnego odstawienia kciuka. Było mi zapewne o tyle łatwiej, że czynność ta pojawiała się wyłącznie przy zasypianiu i sporadycznie w sytuacjach kryzysowych. Czy potrafiłabym podjąć podobną decyzję, gdyby intensywność tego zachowania była dużo większa? Nie wiem.

Punktem wyjścia było założenie, że jeśli proces rezygnacji ze ssania kciuka ma pozostać do wyłącznej dyspozycji dziecka, to najbliżsi nie mogą w żaden sposób nań wpływać. Żadnego więc niepotrzebnego komentowania, wyśmiewania („jaka z ciebie mała dzidzia”), straszenia („bo sobie palec odgryziesz, będziesz mieć krzywe zęby”), krytyki, w końcu nagradzania czy karania. Poprosiłam w żłobku, by pozwalać dziecku ssać kciuk w trakcie zasypiania na drzemkę - niestety stopnia realizacji tego elementu nie jestem w stanie określić. Temat zwyczajnie umarł. Minęły tygodnie (tak! tygodni, to nie był szybki proces!), gdy pewnej nocy zauważyłam, że dziecko zasypia bez palca w buzi. Okazało się, że tata (jako główno-wtedy-usypiający) nawet się nie zorientował kiedy, bo zwyczajnie przestaliśmy zwracać na to aż tak bacznej uwagi. Co istotne, mała nie wypracowała żadnych mechanizmów zastępczych typu uporczywe drapanie ręki czy kiwanie się, świadczących o tym, że rezygnacja z ssania kciuka nastąpiła przedwcześnie przy braku gotowości dziecka do samodzielnego zasypiania. Jak widzicie, my jako rodzice nie zrobiliśmy niczego, by zainicjować rezygnację przez dziecko z kciuka. Nie dostało również z tego tytułu nagrody czy wypasionej zabawki. Nie robiliśmy też niczego, by do kciukowania zniechęcać czy tę czynność obrzydzać. W mojej ocenie rezygnacja z kciuka wynikała z potrzeby albo i niepotrzeby odczuwanej tylko i wyłącznie przez dziecko; nastąpiła sposób spokojny, jako jeden z etapów dorastania.

Część z Was mogłoby teraz wzruszyć ramionami i powyższy sukces złożyć na karb szczęścia debiutanta (nawet bym się nie dziwiła ;)). Opowiem jednak o drugim przejściu, które podobnie dokonało się w nadspodziewanie spokojny sposób opierając się na podążaniu za dzieckiem. A sprawa dotyczy pieluch .

Najsampierw muszę się przyznać, że z wrodzonego lenistwa i niechęci do latania na szmacie odpieluchowywać dziecko zwyczajnie mi się nie chciało ;) Pierwsze inicjatywy w tym kierunku podejmował bardziej zadaniowy tata, który oswoił dziecię z gadżetem typu nocnik. Ja w tym trio pozostałam takim stróżem wolności. Założenia pozostały takie same - zostawić dziecku przestrzeń jednocześnie nie przyspieszając procesu tak, aby decyzja o rezygnacji z pieluch wynikała wyłącznie z gotowości dziecka. Pilnowałam dodatkowo dwóch rzeczy: by nie zachęcać do chodzenia na nocnik co piętnaście minut i nie odmawiać/żartować z zakładania pieluchy, gdy dziecko sobie zażyczy. Znów, tematu nadmiernie nie drążyliśmy; siku jak siku. Dziecko coraz częściej wołało za potrzebą, coraz rzadziej domagało się pieluchy, a wręcz się jej pozbywało, wpadki sprzątaliśmy bez komentarza czy narzekania, celnych trafień nie nagradzaliśmy kuponaklejkami. Pierwsza noc bez pieluchy była zasługą moją, bo zwyczajnie zapomniałam jej tę pieluchę na zad nałożyć; po niej nastąpiły kolejne, na ten moment dziecko mamy odpieluchowane. Proces ten przeszedł bardzo spokojnie, bez pośpiechu (znów tygodnie!), ale zadziwiająco suchą stopą.

I znów jestem przekonana, że osiągnięty sukces to zasługa poczekania na gotowość dziecka i wykorzystania jego chęci. Miałam trochę pietra, czy zdążymy, bo na horyzoncie czaiło się przedszkole ze swoimi wymogami, ale chęć pozostawienia wolności w tym względzie przeważyła. Nie ukrywam, kilka tygodni wcześniej zaliczyliśmy falstart w formie ciągłego ganiania za dzieckiem z nocnikiem, skutkujący nerwami, wpadkami i tlącym się oporem wtedy jeszcze niezainteresowanej. Doszliśmy wtedy do wniosku, że jeśli odpieluchowanie wymaga niewspółmiernie dużego wysiłku, czasu i energii, a od dziecka na dodatek sporo emocji, to może warto poczekać, nocnik jest cierpliwy. 

Te dwie sprawy – rezygnacja z kciuka i  pieluchy są przykładami procesów mocno stresujących rodziców małych dzieci. Nie twierdzę, że podejście, który zastosowaliśmy sprawdzi się u was, ale też nie wymyśliliśmy niczego nowego. Zostawiliśmy dziecku przestrzeń, daliśmy dziecku czas, zapewniliśmy spokój. Wspieraliśmy w jego dążeniach bez uciekania się do kar czy nagród, chyba że jako nagrodę potraktować okazjonalne „Świetnie sobie radzisz” czy przybicie piątki. Wymagało to zmiany perspektywy, uważnego wskazania priorytetu. W momentach kryzysowych czy chęci pójścia na skróty (komu dziecko czternaście razy w ciągu godziny wołało na nocnik, by zrobić dopiero za piętnastym wie o czym mówię ;)) pytałam sama siebie: „Na czym mi zależy, czy chcę to osiągnąć we współpracy z dzieckiem?” Łatwiej mi było wtedy znaleźć odpowiedź. 

Widzę i całym sercem jestem za wszystkimi rodzicami, którzy pytają: Jak odpieluchować dziecko? Jak pozbyć się smoczka? Jak dziecko może zrezygnować z butelki? Rozumiem ich, bo sama przez to przechodziłam. I choć nie podam skutecznej rady, to uspokojenie własnej głowy, zaprzestanie postrzegania kciuk czy pieluchę w kategorii wyłącznie problemu do natychmiastowego rozwiązania, zaufanie dziecku i zapewnienie mu zdrowej przestrzeni do zmiany zawsze będzie dobrym pomysłem.

Jeszcze jedno: odpieluchowanie, rezygnacja z kciuka czy smoczka, odbutelkowanie to nie są nasze, rodziców, sukcesy. To są osiągnięcia tylko i wyłącznie dziecka, ponieważ stanowią kolejny krok w jego, a nie naszej, dojrzałości. Naszą rolą, jako rodziców, jest zapewnienie jak najbardziej komfortowych warunków, ale nie jesteśmy w stanie postawić tego kroku za dziecko.

0 komentarze:

Prześlij komentarz